niedziela, 29 września 2013

1. dzień: 43 km. BERLIN MARATHON Running


Wynik netto: 03:57:23

2168. miejsce w klasyfikacji brutto kobiety open, na 8995 sklasyfikowanych.

Oba "występy" dały mi 5. miejsce w klasyfikacji Double Starters kobiety open, na 40 które ukończyły.

Ponieważ to dzień numer jeden mojego projektu, z góry ostrzegam, że będzie bardzo szczegółowo. Wszystkie detale wydają mi się warte zapamiętania:)

sobota, 28 września 2013

2. dzień: 46 km. Berlin Marathon INLINE SKATING


Wynik netto: 01:25:39

59. miejsce w klasyfikacji brutto kobiety open, na 1449 sklasyfikowanych.

To wydarzyło się popołudniu, a dzień zaczął się tak...

Pobudka o 7:05. O dziwo, czułam się nawet wyspana. Jakość snu zawdzięczam stoperom do uszu:) Po co jednak wstawałam tak wcześnie, skoro wyścig dopiero o 15:30? Otóż umówiliśmy się z Darkiem na poranny jogging po mieście.

piątek, 27 września 2013

3. dzień: 7 km. Mit dem Auto nach Berlin

Wszystkie rzeczy do spakowania przygotowane wczoraj wieczorem. Z milionem toreb jak jakaś baba z targu. Z rozstrojem żołądka (standardzik). Jeszcze nie wiedziałam, że nie zabrałam jednej z najważniejszych dla mnie rzeczy: paska czujnika tętna do garmina.
Podróż szybko minęła w miłym towarzystwie. Dobrze,  że wyjechaliśmy rano, obyło się bez pośpiechu. Do Berlina dotarliśmy popołudniu, i czas aż do wieczora spędziliśmy na Berlin Vital na dawnym lotnisku Tempelhof.

czwartek, 26 września 2013

4. dzień: 7 km. Plan zawodów

Dzisiejszy dzień niemal w całości poświęciłam na przygotowania do wyjazdu, oczywiście chodzi o Berlin. Na początek miniaturka treningu biegowego. Skoro wczoraj był ostatni raz na Kolnej, to dzisiaj - do pary - zrobiłam ostatni raz na Błoniach. Po drodze kupiłam kwaśne żelki na wyjazd. Dopiero dzisiaj, bo gdybym kupiła je wcześniej, pewnie w magiczny sposób szybko zniknęłyby z szafki;) Udało mi się z napiętego grafiku dnia wyskrobać kawałek na mały relaksik w saunie. Tym samym, znowu pojawiłam się na Kolnej;) 
Poza tym dużo dzisiaj poczytałam, głównie w temacie "dobre rady przed wyścigiem". Wahałam się, czy pisać tutaj, jakie dokładnie mam plany i strategie  co do tych dwóch startów. Nie jeden wieczór spędziłam rozmyślając nad tym, snując świetlane wizualizacje:) Koniec końców, nie chcąc zanudzać, ograniczę się do spisania najważniejszych zasad, które będą mi przez te dni towarzyszyć...

PIĄTEK 
  • Podczas podróży, mieć torbę z jedzeniem i napojami pod ręką. Podjadać po troszku, nawadniać się.
  • Przy odbiorze pakietu startowego zweryfikować przypisane  strefy startowe i ewentualnie zmienić (na rolki chcę wystartować w C, a na biegu w F/G).
  • Zrobić króciutki trening, tzw. rozgrzewkowy (TS3A) na rolkach. Myślę, że będzie to na płycie lotniska Tempelhof, gdzie jedziemy na targi i po odbiór pakietów.
  • Udać się na targach na stanowisko BMW w celu uzyskania pamiątkowego nadruku numeru startowego na koszulkę.
  • Nie dać się namówić na żadną kolację na mieście.

środa, 25 września 2013

5. dzień: 19 km. Kolna - ostatni raz

Kolna... ostatni raz w sezonie (c) 250dni
Poprzesuwały mi się treningi w tym tygodniu, ale nawet się to nieźle wpasowało w plan. Przebieżka o świcie - z wczorajszego wymiaru treningowego. Zaledwie kilka luźnych kilometrów, na tętnie maratońskim, tempo wyszło oszałamiająco dobre. W ogóle to nie podoba mi się tak do końca ten cały tapering. Nigdy tak nie robiłam, żeby przed zawodami treningi były aż tak skrócone. Ale mam zamiar trzymać się tego planu do końca. A oceniać go będę najwcześniej za 5 dni.
Parking na Kolnej w odsłonie jesieni (c) 250dni
Popołudniu... właściwie pod wieczór, bo około wpół do siódmej kiedy wracałam, robiło się już szaro. Tak jesiennie już... No więc pod wieczór pojechałam na trening rolkowy. Na Kolną, a gdzieżby indziej;) Tym razem nie marudziłam, że to znowu Kolna. Raczej starałam się wykorzystać każdą minutę tego treningu. Nasycić się jesiennym, wilgotnym powietrzem znad Wisły. Zapamiętać to żółknące suche liście, niewyraźne słońce, późnowrześniowy współczynnik chłodzący wiatru, wszystkie te wrażenia. [a fakturę tych 6 km asfaltu, od toru kajakowego do Widłakowej / Tynieckiej znam już na pamięć, mogłabym tam jeździć z zamkniętymi oczami.] Skąd ta odmiana nastawienia? Bo to ostatni trening na Kolnej w sezonie! Nawet więcej: to ostatni trening rolkowy w Polsce przed Berlinem. Zrobiło się jakoś tak... wyjątkowo...

wtorek, 24 września 2013

6. dzień: 33 km. Zostały godziny

Ciężko skupić się na pracy, kiedy do sobotniego startu w Berlinie zostało już tylko kilkadziesiąt godzin. Już nie liczymy miesięcy, tygodni. Godziny.
Rankiem obudził mnie dawno nie słyszany śpiew ptaków za oknem, co oznacza dobrą pogodę. Dzień zaczęłam więc od zaległej (z wczoraj) przejażdżki rowerowej. Bardzo dobry moment, żeby zebrać myśli. Co jeszcze dokupić przed wyjazdem, na przykład;)
Bezsensowne wykresy z Kolnej
Uzupełniłam zapasy w lodówce. Po dłuższych poszukiwaniach, udało mi się nabyć białą koszulkę techniczną, bez żadnych napisów. Na Berlin Vital ponoć będzie można sobie nadrukować na przyniesioną koszulkę numer startowy na pamiątkę. Zamierzam skorzystać z tej oferty i obnosić się potem z tym na startach;) Kolejny dylemat - ile wziąć ze sobą gotówki. Wydrukowanie rezerwacji do Hostelu. Uzgodnienia co do harmonogramu wyjazdu. W tej kwestii przetworzyłam dzisiaj kilkadziesiąt maili... W tzw. międzyczasie udało mi się wyskoczyć na krótki trening rolkowy. Miało być szybko i intensywnie jak na wyścigu, a było do bani, koszmarny wiatr do spółki z wichurą burzową popsuły mi szyki. Tylko się zmęczyłam, a już nie miało być treningów siłowych.
Do tego wszystkiego mam problem z apetytem, już od kilku dni (co przypisywałam przeziębieniu). Zrezygnowałam z wcześniejszego pomysłu zmiany diety na niskowęglowodanową na 10 do 4 dni przed zawodami, taka zmiana mogłaby źle się odbić nie tylko na moim samopoczuciu (tak jak podczas próby na koniec lipca), ale również na wynikach weekendowych startów. Tak czy inaczej, od jutra obowiązuje "ładowanie węglowodanów".

poniedziałek, 23 września 2013

7. dzień: 0 km. Tydzień zawodów

Budzę się przerażona: nie włączyłam budzika i nie zdążyłam na wyjazd do Berlina! Dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie, jaki dzisiaj dzień tygodnia... To mój Wielki Tydzień. Rozpoczęty marnie, bo w oczekiwaniu na poprawę pogody, ostatecznie nie udało się zrealizować treningu. Miała być to zaledwie W1, czyli delikatna przejażdżka. Ćwiczeń siłowych plan na tym etapie już nie przewiduje.
Z cyklu "przygotowania nach Berlin": dzisiaj pakowanie kosmetyczki. Nic specjalnego, więc podaruję sobie fotkę. Żel do mycia + szorstka gąbka, oliwka, bengay (na wszelki wypadek), kremiki z próbek, zwykły dezodorant (uważam, że skoro funkcją pocenia się jest chłodzenie organizmu, to nie można tego utrudniać antyperspirantem), szczotka i pasta do zębów. Kobiecy akcent: kilka lakierów do paznokci (mam na tym punkcie małą obsesję, więc inny zestaw kolorów na sobotę, a inny - na niedzielę) i wodoodporny tusz do rzęs. To by było na tyle. Aha, jeszcze puder (taki dla niemowląt).
Dzisiaj złamałam się i - chociaż miałam tego nie robić - obejrzałam prognozy pogody na weekend w Berlinie. Na razie wyglądają obiecująco, tylko jedna z wielu podaje ryzyko opadów. Temperatura rankiem będzie poniżej 10st, a w niedzielę maksymalnie kilkanaście (14 - 18) stopni.
Zastanawiałam się tyle czasu, czy zabierać camelbaka na trasę. Długie biegi robiłam z plecaczkiem, przyzwyczajałam się. Fajnie jest mieć swój ulubiony, sprawdzony napój. Aktualnie bardziej przychylam się do koncepcji, aby spróbować z własnymi butelkami na personal refreshments... Jak widać, w Wielkim Tygodniu wszystko kręci się wokół zawodów A:)

niedziela, 22 września 2013

8. dzień: 15 km. Fochathlon, czyli...

... czyli opowieść o dniu, w którym pokonałam FOCHa*, przeziębienie i wszystkie zawodniczki przy tym;) 
Trasa Fochathlonu - rolki
04:13 Otwieram oczy, po raz kolejny. To przez zapchane zatoki, znowu.
06:30 Przedwczesna pobudka, nie wiem czy to hałasy za oknem, czy ciśnienie w zatokach... usiłuję jeszcze chwilę się zdrzemnąć. W głowie snują się senne myśli, trochę o Skawinie, trochę o Berlinie;)
07:07 Pierwsze śniadanie (banan w kisielu o smaku frugo) i lekarstwa. Byle wciągnąć coś ciepłego.
07:55 Drugie śniadanie (muller wiśniowo-bananowy, kilka krówek), ostatni rzut oka na listę zapisanych zawodników (konkurencja może nie nadzwyczaj liczna, ale dwie rywalki mam na pewno mocne!) i trasy zawodów. W prognozie pogody ryzyko opadów 0,1 mm / h.
08:58 Rower, koc piknikowy i akcesoria wszelakie zapakowane do auta. Waham się, czy rozsądniejsze nie byłoby zabrać ten koc do domu i się w niego zawinąć.
Piknik w strefie zawodów (c) CKiS
09:30 Na miejscu przejażdżka autem po drogach, zaplanowanymi jako trasa na rolki. Wąsko. Dwa ciasne zakręty w lewo, jeden w prawo, nawrotka na zniszczonym odcinku. Niedobrze. Wiem, popracuję w przyszłym roku nad techniką.
10:25 Zamieszanie przedstartowe - standardzik, gdzie przypiąć który numer i takie tam. Pakiet startowy na bogato, siatka dosłownie wypchana herbatnikami i innymi smakołykami:)
10:44 Rower odstawiony do depozytu, krótka rozgrzewka zrobiona, wizyta w toitoi zaliczona;)
Start na 3 km (c) CKiS w Skawinie
10:45 Start biegu na 3000 m. Dzięki "doświadczeniu" z Krynicy mniej więcej wiedziałam, jak mogę pobiec, na ile mogę sobie pozwolić. Nie daję się zmylić tym, że w pierwszych sekundach większość zawodników wyskakuje  mocno do przodu. Na pierwszym kilometrze moja pozycja w stawce istotnie się zmienia. Dziewczyna, o której już zdążyłam pomyśleć, że to kolejna (nieprzewidziana!) zawodniczka z aspiracjami na podium, przechodzi w marsz. Zaskakujące około 800 m po nierównej, trawiastej nawierzchni wału. A ja dalej swoje, trzymam tempo. I wyprzedzam.
Finisz biegu (c) CKiS w Skawinie
10:57 Przyspieszam, nie wiedząc, jak daleko za mną są pozostałe dziewczyny. Nie pamiętam finiszu zbyt dokładnie. Może to przez to tętno: 182, tegoroczny rekord! Tuż za linią mety zawisam na ogrodzeniu, pokazuję tylko ręką kolegom z klubu, że to nie moment na fotki;) Jeszcze nie wiem, że tym biegiem wypracowałam sobie prawie minutę przewagi nad drugą w klasyfikacji zawodniczką. Dużo.
10:59 Z pierwszymi tego dnia medalami, lecimy przeorganizować się do pobliskiego depozytu na rowery. Dobrze, że tutaj czas zmian nie jest liczony do wyniku zawodów;)
Kolejka do startu;) (c) WojtekS
11:12 Ustawiamy się spontanicznie z rowerami do kolejki na start indywidualny. Tu jedyny zgrzyt przesympatycznej imprezy: przeganiamy na koniec panią, która startuje z szeroką przyczepką rowerową, z dwójką dzieci w środku. Rozglądam się po rowerach - nie jestem jedyna z moim mtb.
Finisz na rowerach (c) CKiS w Skawinie
11:22 W życiu nie ścigałam się na rowerze! Chłopaki startują mnie z zapiętymi butami do pedałów, z tego wszystkiego zapominam włączyć garmina. Trasa krótka, nie ma innej opcji, tylko trzeba pedałować na maxa. Zawijkę wokół małego placyku robię ostrożnie. Spowrotem jest od wiatr, ciężko. Udaje mi się wyprzedzić. Kolejny zawodnik zostaje mi na kole aż do mety, jak mu nie wstyd tak wykorzystać kobietę;)
11:30 Krótka przerwę pomiędzy biegiem a startem na rowerze jest odczuwalna w napompowanych mięśniach ud. Już blisko meta, przypominam sobie własne słowa "może właśnie tracisz te półtorej sekundy..." Z tą myślą kończę najkrótszy z moich startów.
12:00 Rozkładam koc na trawie, słoneczko świeci, odpoczywamy przed rolkami. Herbatka z termosu, kanapeczki, słodycze, jednym słowem piknik. Dostajemy smsy z wynikami z biegu, ale i tak nie wiadomo, kto ma nad kim ile przewagi, kto do kogo ile straty.
12:49 Jadę w rolkach na linię startu. Halo, a jakaś rozgrzewka?!?
Przed rolkami - ta mina mówi wiele... (c) wacekczdk
13:03 Przetrzymali nas na starcie. Nie ruszam się od kilku minut, a tętno już 125. Nie potrafię agresywnie wystartować w gąszczu rolek. Mogłam się spodziewać, że od początku będę musiała nadrabiać cenne sekundy. Po kłopotach z wyprzedzaniem, doganiam "moją" grupę. Niestety, na kolejnym odcinku z pociągu odrywa się ostatni wagon;) Gonię dalej. Byle załapać się znowu do pociągu, bo ileż tak można w 5. strefie. Udaje mi się po raz drugi, ale na nawrotce nogi jakieś sztywne, ciężko mi się zebrać, znowu ich gonię. Na początku trzeciego (ostatniego) okrążenia znowu dochodzę ten pociąg z moimi rywalkami, i tuż za zakrętem najeżdżam na liściastą gałązkę, która zabiera się w szynie na przejażdżkę. Czuję tą gałązkę, szybki wniosek: muszę ją usunąć. Kilkanaście metrów bez przebierania nogami = strata. Za duża, już ich nie dogonię. Ale nie o to chodzi, wiem, że nie mogę teraz odpuścić i za wszelką cenę walczę o każdą sekundę. W tym momencie wymaga to sporego wysiłku i koncentracji.
Samotna pogoń za pociągiem (c) wacekczdk
13:21 Za metą rzucam się na trawnik. Wolontariuszki z medalami stoją nade mną i nie wiedzą, czy wieszać mi medal na szyi, czy ratować;) Po minutce wracam do życia, jedziemy się przebrać. Pozostaje już tylko zjeść posiłek regeneracyjny i czekać na wyniki. Nie jestem ze swoich występów zadowolona, usprawiedliwiam się przeziębieniem.
15:45 Ostatnio intuicyjnie unikam produktów mięsnych, jednak ze smakiem zjadam posiłek regeneracyjny w postaci kiełbaski z grilla. Są wreszcie wyniki - pędzimy sprawdzić. Moje nazwisko wysoko... wygrałam:) I to o 3 sekundy, czyli naprawdę warto było walczyć do ostatniego metra!  Aż zapomniałam o przeziębieniu z tej radości:)
Upominki na loterię:) (c) CKiS
16:36 Dekoracje dopiero po biegu głównym (na 13,5km), poprzedzone losowaniem dla uczestników. Mi się trafił zestaw kosmetyków i koszulka. Ilość skrzynek z upominkami od sponsorów zrobiła na mnie wrażenie, chyba nikt nie wyjechał z Facimiechu z pustymi rękami:) Ilość pucharów równie oszałamiająca. Zaskoczyło mnie, że startujący w Trójboju byli klasyfikowani również w poszczególnych konkurencjach. Tym sposobem, za trzy starty tego dnia (i to takie króciutkie), otrzymałam aż 4 puchary:) W tym jeden z wkładką - zaproszeniem do salonu kosmetycznego:)
Dziewczyny z KKSW z pucharami (c) WojtekS
18:55 Ten największy puchar, za zwycięstwo w Fochathlonie, nie mieści się na półce z medalami. Kolekcja rozszerzyła się na drugą półkę;) To był naprawdę fajny dzień! Organizatorzy zadbali o uczestników (widać, że zajmowały się tym osoby, które  same biorą udział w zawodach), a do tego pokazali, że da się w tych trudnych czasach pozyskać sponsorów. Dziwi mnie, że nie było tłumów uczestników (wyszło nam, że na 1 zawodnika przypadała 1 osoba z obsługi), a za symboliczne wpisowe (trójbój: 20 zł) były dyplomy, medale, puchary, grill, przygotowane parkingi, oznaczone trasy, łakocie, depozyty, pomiar czasu, upominki i nagrody. Wszyscy z krakowskiej ekipy KKSW stali dzisiaj na podium!
* nazwa imprezy "Pokonaj Focha" jest skrótem od trzech miejscowości, na terenie których odbywały się zawody – tj. POzowice, Facimiech, OCHodza

sobota, 21 września 2013

9. dzień: 22 km. Słabiutko...

... oj słabiutko się czuję. Przeziębienie nie odpuszcza, to już trzeci dzień. Marniutko też czuję się przygotowana do startu w Berlinie. Jestem pewna, że to wszystko ma związek z końcowym odliczaniem mojego projektu. Niemalże codziennie śnią mi się niestworzone historie, wszystkie związane z Berlinem. Generalnie w konwencji koszmarów;)
Rano asfalt dopiero wysychał po nocnych opadach. Gdybym się nie umówiła na ten trening, to pewnie bym się nie wybrała. Kolna. Rozgrzewka stacjonarna. Kilka rundek wokół toru kajakowego, miał być bieg w tempie maratońskim, samo z siebie wyszło trochę szybciej. No, nie trochę, bo 30"/km szybciej;) Samo się biegło, nie wiem czy przypadkiem to niskie tętno nie jest skutkiem przeziębienia? Raczej nie, skoro już na rolkach nie odnotowałam takich wrażeń. Po kilku próbach przyspieszenia na odcinku pod wiatr, miałam kompletnie dość. Zjeżdżając z trasy musiałam wyglądać, jakbym jeździła tak od co najmniej 24 godzin;) I tak też się czułam. Po wykresach widzę, że nie było aż tak beznadziejnie.
Oj słabiutko słabiutko, a tak się sadziłam na ten jutrzejszy Fochathlon, ostrzyłam sobie ząbki na podium, a to przeziębienie podstępnie odebrało mi siły. Zaglądam po pomoc do obficie wyposażonej szafeczki z medykamentami. Na nic się to zdaje.
Wieczorem włączam tv, a tam też... Berlin. Prezenter coś opowiada na tle Bramy Bransendurskiej. Od razu skacze mi tętno. Cóż to, nawet tvn interesuje się tym maratonem?!? Jednak nie, to z powodu wyborów kanclerza;)

piątek, 20 września 2013

10. dzień: 11 km. Playlista na Berlin

Za tydzień będę miała już odebrany pakiet startowy. Tymczasem smarkam i walczę z przeziębieniem:/ Miałam z rana nieodpartą chęć ulec swojemu kaprysowi, aby pojechać na trening biegowy w Tatry. Kiedy jednak wróciłam ze spacerku do sklepu, byłam tak osłabiona, że... musiałam się położyć i zdrzemnąć. Trudno, odbiję to sobie w październiku. Tak więc zamiast biegania po Dolinie Kościeliskiej, było bieganie wzdłuż Rudawy, tuż przed zmrokiem. Wychodząc zastanawiałam się, czy to ma w ogóle sens, w takim stanie robić trening techniczny. Odpowiedź znalazłam po powrocie: tak. Widzę wyraźnie, że dbałość o postawę i staranne stąpanie w biegu przekłada się na lepsze tempo.
Wczoraj pisałam o tym, w czym wystąpię w Berlinie. Na fotce z wyposażeniem na bieg nie ma mojej mp3, ale będzie tam ze mną. Wprawdzie na trasie będzie sporo muzyki na żywo, no i organizator nie zaleca biegu w słuchawkach, niemniej jednak wolę mieć ją ze sobą, może mnie poratuje w ciężkich chwilach. Czego nie może zabraknąć na mojej playliście tego dnia:

czwartek, 19 września 2013

11. dzień: 25 km. Pod znakiem aspiryny i frugo

Znacie to, kiedy na ostatni moment przed deadline'm zaczyna się wszystko psuć i sypać? Osobiście jestem przygotowana na to, że takie przypadki się po prostu zdarzają, dlatego staram się je przewidzieć i im zapobiegać. Jestem mistrzynią w wymyślaniu niezliczonych scenariuszy pt. "co się może nie udać";) Dopiero co zakupiłam nowy pasek do Garmina, a tu lepsza heca: dźwięki zegarka prawie całkowicie ucichły. Padł głośniczek, trudno, wymienię w ramach gwarancji. Ale już po Berlinie - wolę się wstrzymać, bo przesyłka mogłaby nie zdążyć przed następnym piątkiem;)
  
Zestaw na sobotę w Berlinie (c) 250dni
W ramach przygotowań berlińskich, skompletowałam dzisiaj moje zestawy startowe. Oto mała prezentacja:) W sobotę wystąpię w stroju na Mistrzostwa Europy w Dijon, do tego skarpety z pakietu katowickiego nightracing ekiden. Jeśli będzie chłodniej, do stroju dołożę rękawki (rowerowe z decathlonu), chustę - komin himountain i zamienię skarpety na wyższe czarne, lekko kompresyjne. Do kieszonki na plecach zabiorę małą buteleczkę z vitargo (330 albo 500ml). Bielizna niech pozostanie moją słodką tajemnicą, chociaż mogę zdradzić, że mam swoje szczęśliwe startówki;) Oczywistym elementem wyposażenia będzie kask naxa, garmin i rękawiczki 4f. Ochraniaczy nie używam w ogóle. Rolki niestety takie jakie są, mam nadzieję, że to ostatni wyścig w tych butach i na tych kółkach.
  
Zestaw na niedzielę w Berlinie (c) 250dni
A na kolejnej fotce zestaw na niedzielę. Bazą jest spódniczka reebok. Lubię w niej biegać, wyróżnia się dziewczęcym urokiem koronki, a do tego jest mega wygodna. Niestety nie ma kieszonki, więc dołożę do niej mój nowy nabytek - pasek compressportu. Na górę biała koszulka nike, która ma chyba z 10 lat, ale oszczędzam ją na wyjątkowe okazje. Jej materiał dry-fit jest genialny! Może nadrukować na niej specjalnie na ten wyjazd orzełka? Jeżeli będzie zimno, zamiast lekkiej koszulki wybiorę tę z długim rękawem 4f. To świeży zakup ze (za jedyne 62 zł!), urzekła mnie napisem "Polska" na plecach, materiał też niczego sobie, oddycha (sprawdziłam na bieganiu). Włosy zwiążę kolorowymi gumkami, ewentualnie dołożę chustę - komin buff w szarotki. Skarpety do wyboru: krótkie zwykłe albo wysokie kompresyjne, jedne i drugie z decathlonu. Butów już nie będę zmieniać na tydzień przed biegiem, chociaż po ilości wybieganych w nich kilometrów powinnam... więc podobnie jak w przypadku rolek, prawdopodobnie będzie to ostatni występ tych asics'ów. 
  
W ramach cyklu "co się może popsuć przed startem" przytrafił mi się jeszcze dzisiaj ponowny atak przeziębienia. Poszło na zatoki. Dlatego dzień upłynął mi pod znakiem aspiryny. Do wieczora zastanawiałam się, czy pozostać pod kocykiem, czy jednak wybrać się na trening, chociaż symboliczny. Ostatecznie zdecydowałam się na to drugie. Najpierw rozgrzewka biegowa - 5 km po Błoniach. W Garminie po resecie miałam nieustawione strefy, więc skupiłam się wyłącznie na technice biegu i dodałam tradycyjnie małe przyspieszenie na koniec. Wyszło bardzo ładnie, w ciągu tych 25' zrobiłam wynik wyprzedzania biegaczy 6:0 dla mnie:) Po przebraniu się, nadeszła pora na trening techniczny na rolkach podczas nightskatingu. Dwie godziny jazdy po mieście pod znakiem Frugo, które zasponsorowało uczestnikom przejazdu napoje:) Niestety, ten przejazd nie chce mi się zgrać na garmin connect:/ Jak tylko dostanę jakieś zdjęcia to wstawię, tym bardziej, że tym razem wzięłam udział w stonodze na Rynku:)

środa, 18 września 2013

12. dzień: 19 km. DNF is no option in Berlin

Dzisiaj w ramach przygotowań przedstartowych skupiłam się na... swojej głowie. Ale tym razem nie chodzi o fryzurę;) Zdaję sobie sprawę, że praca nad psychiką to ważny element planu treningowego. Te wszystkie treningi, starty (aż 22 wyścigi w tym roku!) teoretycznie powinny dać mi poczucie spokoju na Berlin, bo naprawdę dużo zrobiłam. Tak to już jednak działa, że im bliżej wyjazdu, tym więcej wątpliwości mnie nachodzi. A nie chciałabym potem płakać, że poddałam się psychicznie, zanim wycisnęłam wszystko co mogłam z moich nóg i serca;)
Trasa po wale wzdłuż Ks. Józefa
Co zatem pomaga mi w pracy nad swoją głową? Po pierwsze, udany trening. Zrobiłam dzisiaj "symulację wyścigu" (bieganie po płaskim asfalcie). Wyszło bardzo fajnie, na luzie, w drugą strefę pracy serca wbiegłam dopiero na 4. kilometrze, bardzo równe tempo oprócz ostatniego kilometra, na którym mocno przyspieszyłam. Wprawdzie mój organizm próbował wykręcić się od tego treningu różnymi fałszywymi sygnałami (a to coś w kolanie, a to zakłuło w łydce, a to ucisnęło w brzuchu...), ale opanowałam to:)
Te 4kg śliwek zamienię w powidła (c) 250dni
Po drugie, kontrola nad detalami i ich przygotowanie. Do masła orzechowego, które zrobiłam kilka dni temu, usmażyłam (a właściwie upiekłam) powidła - będę miała idealny zestaw do kanapek przedstartowych. Pojechałam do sklepu biegacza po zapas vitargo i żelków nutrend. Przeczytałam broszurki z Berlina bardzo dokładnie i wracam do nich raz po raz.
Po trzecie, budujące przykłady z życia. Nie powstrzymałam się też przed odrobiną magii i poklikałam w różne kalkulatory maratońskie, które wróżą wynik z krótszych dystansów. Prognozy z nich są wręcz niewiarygodnie dobre:)

wtorek, 17 września 2013

13. dzień: 0 km. Miał być trening techniczny

Miał być trening techniczny na rolkach, cały dzień jednak padało. Albo lało, dla odmiany;) Do tego paskudnie zimno. No niby mogłam zrobić trening kondycyjny na rowerze albo zamienić rolki na bieganie, ale tak bardzo wyziębiłam się w drodze z pracy, że zaniechałam jakiejkolwiek aktywności outdoorowej. Wytłumaczyłam sobie, że trening w dzisiejszych warunkach byłby raczej proszeniem się o przeziębienie, niż poprawianiem formy. Więc zamiast na trening, wybrałam się... do fryzjera. Po drodze nabyłam nieco przysmaków: orzechy, miód i - najnowsze odkrycie - wafelki owsiane "Ania".  Tak,  zamierzam się  rozpieszczać i wyjątkowo o siebie dbać w tych przedstartowych dniach:) Zamówiłam sobie też wreszcie pasek na wymianę do garmina, żeby już nie startować w tym popękanym i poklejonym taśmą. A propos Berlina, dzisiaj doczytałam, że w przyszłym roku już nie będzie tak łatwo się zapisać, bo - podobnie jak na największych imprezach sportowych na całym świecie - po rejestracji chętnych, odbywać się będzie losowanie. Dobrze, że nie czekałam z moim berlińskim pomysłem:)
 
Ciekawostka na dzisiaj: mapki tras w Berlinie. Sobotnia rolkowa i niedzielna biegowa. Jak widać, przebieg tras jest niemalże identyczny. Na mapce rolkowej zaznaczone są najbardziej niebezpieczne fragmenty (z punktami pierwszej pomocy i karetkami...), natomiast na mapce biegowej - punkty odżywcze i odświeżania.

poniedziałek, 16 września 2013

14. dzień: 0 km. Szczyt formy otwarty

"Trening jest w dużej mierze aktem wiary." (cyt. Joe Friel, Trening z pulsometrem)

Tymbark daje mi znaki;) (c) 250dni
Tym razem doczekałam tej fazy planu treningowego, w przeciwieństwie do pierwszego szczytu formy, zaplanowanego na początek lipca. Weekendowe zawody (sobota na rolkach, niedziela w biegu górskim) były wspaniałym zakończeniem długiego okresu ciężkich treningów i zapowiedzią, czy rozpoczęciem szczytu formy jednocześnie. Przeżywam jeszcze wczorajsze fantastyczne latanie po Beskidach:) Nie powiem, czuję, że było to mocne obciążenie. Dlatego otwieram ten wyjątkowy tydzień dniem odpoczynku. Zblendowałam dużą porcję masła orzechowego, powinna starczyć do Berlina co najmniej. Poleżałam na kanapie z maseczką na twarzy, snując plany na najbliższe dni. Próbuję poskromić mój wewnętrzny głos, który zachęca mnie, aby wyjść i potrenować, pobiegać...

"Najczęstszy błąd, jaki popełniają sportowcy wielodyscyplinowi, to kontynuowanie bardzo obciążających treningów. Dzieje się tak dlatego, że zawodnicy są przekonani – całkiem zresztą mylnie – że poprawę formy przed zawodami można osiągnąć tylko ciężką pracą. Tymczasem wcale tak nie jest. Forma poprawia się właśnie podczas odpoczynku. Tak naprawdę mało prawdopodobne jest, żeby jakikolwiek obciążający trening wykonywany w ostatnim tygodniu mógł spowodować fizjologiczne zmiany analogiczne do osiągnięć z okresu podstawowego i rozbudowy. Nie ma co do tego wątpliwości: lepiej jest odpocząć." (cyt. Joe Friel, Triatlon Biblia treningu)

"Kluczem do taperingu jest utrzymanie intensywności treningu – tętna na wysokim poziomie przy jednoczesnym zwiększaniu czasu poświęconego na odpoczynek. (...) W ostatnim tygodniu przed startem, poza przeprowadzaniem symulacji wyścigu krótkimi interwałami, pamiętaj, by dać swoim nogom odpocząć. Jeśli możesz usiąść, usiądź. Jeżeli możesz się położyć, zrób to. Odpoczywaj." (cyt. Joe Friel, Trening z pulsometrem)