niedziela, 15 września 2013

15. dzień: 23 km. To dopiero góry!

Trzycatek wita biegaczy:) (c) dojava
Zabrakło trochę czasu, aby dospać pomiędzy wczorajszym powrotem z Gorlic a dzisiejszym wyjazdem do Koniakowa. Przyjemny, chociaż chłodny poranek, wypogadzało się po opadach, mgły unosiły się z dolin. Śniadanie zjadłam już w aucie, żeby było dokładnie na trzy godziny przed startem (tym razem żadnych kaszek, tylko banan, krówki, muller kokosowy). Po drodze znowu podziwiałam widoki. Nie tylko górskie, wiadukt nad Kamesznicą jest moim zdaniem jedną z najładniejszych budowli drogowych w regionie.
Mapa gps trasy Goral Marathon 23km
Trochę się martwiłam przed tym biegiem, jak to będzie z oznaczeniem trasy i innymi szczegółami organizacyjnymi, bo to różnie może być przy pierwszej edycji. A rozbieżności informacji na stronie www nie nastrajały optymistycznie. Braciszek (też startował) wyluzowany, no tak, co ma być to będzie. Spod Ochodzitej busy zawiozły nas na start na Trzycatku (punkt, gdzie stykają się granice Polski, Czech i Słowacji). Na starcie biuro zawodów w chatce grillowej, kapele góralskie i zbójnicy. Fajna oprawa, ale ja szukałam toitoia;) Pobiegłam przez pole w krzaki i tym samym przemoczyłam sobie buty jeszcze przed startem. 
Profil trasy Goral Marathon 23km
Trzycatek jest w takim dołku, że wolałam nie rozglądać się wokół za bardzo, bo nie wyglądało to wesoło. Stromo, wszędzie zajebiście stromo!
Tym razem pobiegłam na żywioł. Bez zapamiętywania profilu trasy (był zbyt przerażający). Bez celów. Bez oszczędzania się, jeśli chodzi o tempo czy podchodzenie, ale jednocześnie ostrożnie jeśli chodzi o stąpanie po śliskiej nawierzchni. Wycieczka biegowa na (samo)wyczucie.
Start honorowy z dołka (c) dojava
Nie było czipów, start podwójny (honorowy z mostku i troszkę wyżej na drodze - ostry), i nawet nie wiem, w jakiej części stawki zaczęliśmy (start był wspólny dla wszystkich konkurencji: mini, połówki, maratonu, sztafet, a nawet wyścigu z psami). Maciek został gdzieś z tyłu, ale nie oglądałam się bo byłam przekonana, że musi być tuż za mną. Dałam się ponieść z tą falą, nawet pod górkę w większości biegłam - jakoś mi było głupio przechodzić już na pierwszych kilometrach wśród tylu ludzi w marsz. Nie pomyślałam, że dla części zawodników to jest jedyny odcinek do góry;) Ale nic to, dobrze mi się biegło. Na 6 km zakiełkowała mi na chwilę w głowie taka myśl, że być może przyjdzie mi zapłacić za ten mocny początek. "Trudno, najwyżej zobaczę, jak to jest";)
Przed startem ostrym (c) dojava
Spora część odcinków trasy przebiegała asfaltem. Zaskakująco spora, jak na bieg górski. Po biegu troszkę czułam w stopach, jak pracowały żółte wypustki moich terenowych asicsów na tym asfalcie... Sporo było też błota, kałuż - jeszcze w nocy padało. Starannie stawiałam kroki, dbałam o to do ostatnich metrów, żeby się jakiejś głupiej kontuzji nie nabawić. Nie zarejestrowałam pierwszego punktu odżywczego (czyżby był za metą mini?), targam swój plecaczek, więc jakoś specjalnie mnie to nie zmartwiło.
1.km na Jaworzynkę (c) dojava
Dobiegł mnie Maciek ze słowami "to skandal żebym cię aż 7 km musiał gonić", pomaszerowaliśmy ten powtarzany kawałek pod górkę razem. Mieliśmy jeszcze dość energii, żeby robić sobie nawzajem wyrzuty, które z nas wpadło na ten "genialny" pomysł wystartowania w takim biegu;) Na podejściu w terenie odległość między nami znowu zaczęła się zwiększać, z tym że teraz ja zostałam z tyłu. W ogóle się jakoś przerzedziło (ci z mini już na mecie, a trasy maratonu i połówki rozdzieliły się). 
Dowód, że czasem ląduję na śródstopiu! (c) dojava
To nie był dla mnie dobry moment, kiedy Maciek zniknął mi za jakąś górką, przede mną nikogo, za mną nikogo... na tych kilometrach nie musiałam pracować na tętnie, lecz na swojej psychice. "Zwolnię sobie troszeczkę, przecież nikt nie widzi";) Strome zbiegi na tyle dawały w kość, że zbiegając wręcz czekałam, kiedy znowu będzie pod górkę i będę mogła przejść w marsz. Na podejściach natomiast wypatrywałam końca górki, aby móc wrócić do biegu, uspokoić tętno. I tak na zmianę;)  
7. km w lesie, jest ok:) (c) dojava
Gdzieś na tych nastych kilometrach, kiedy świeżość już za mną, a końca jeszcze nie widać  (właściwie mój standard - kryzysik około 40% trasy), zabrakło mi motywacji żeby się ogarnąć i przebierać mocniej nogami (ja już nie mówię, żeby biec pod taką stromiznę). Jak tu zbić własny argument "przecież miała być wycieczka biegowa, to pora na fotki a nie pośpiech". Ale już wiem, i dobrze sobie to zapamiętam, co sama sobie powinnam mówić, kiedy będę znowu w takiej sytuacji: "może właśnie tracisz te półtorej sekundy na kilometr, które mogły dać ci możliwość walki o podium open". To moja najcenniejsza lekcja z dzisiaj
22. km, też jest ok;) (c) dojava
Na paśniku (około 14 km), wbrew swoim zwyczajom, chwilę postałam i napiłam się wody. W camelbaku dzisiaj moje odkrycie roku: Vitargo. Na 15 km uznałam, że to dobry moment na żelka (morelowy nutrend). Liczyłam na doładowanie energetyczne, takie jak w Zawoi. Na 16. km chyba to się spełniło. W sumie to trudno ocenić, czy mi się polepszyło, czy też inni zaczęli odpadać.
Wybiegając z lasu przed ostatnim mega podejściem na Ochodzitą zobaczyłam, że do Maćka (i jeszcze paru osób) mam całkiem niedaleko. Wiedziałam, że muszę spróbować. To jest właśnie taki moment, kiedy dla mnie zaczyna się wyścig. Cel namierzony. Czuję już zapach mety. Nie ma zmęczenia, tętno przestaje grać jakąkolwiek rolę. 
22. km by MW;) (c) dojava
Oczywiście nie biegłam pod tą górę, ale podejście wycisnęło ze mnie ostatnie krople potu. Jak już byłam naście kroków od przekaźnika na szczycie, zalała mnie fala endorfin i odfrunęłam do mety, nawet jeszcze po drodze kogoś tam myknęłam. Z finiszu pamiętam tylko okrutne betonowe płyty na drodze, z takimi owalnymi dziurami, które czyhały na moje pięty;)
Fantastyczny zbieg do mety (c) dojava
Jestem zadowolona z tego finiszu. W ogóle z biegu. To było naprawdę ciężkie. Jestem zadowolona z pogody - kilkanaście stopni, słoneczko, chłodzący wiaterek. Jestem zadowolona ze swojego wyposażenia, zapasów. Przede wszystkim jestem zadowolona z pierwszych i ostatnich kilometrów w moim wykonaniu. A to jest duży postęp - dzisiaj już nie mogę sobie zarzucać, że zbyt zachowawczo podeszłam do wyścigu. No i muszę się tym pochwalić: pierwszy raz udało mi się ścignąć braciszka, a nie sądziłam, że ten moment nadejdzie jeszcze w tym roku:)
Nawet zebry bywają na dożynkach... (c) 250dni
Na mecie dzisiejszy dzień się nie skończył. Muszę odnotować pyszny żurek w Karczmie Ochodzita, który zaliczam do pierwszej trójki w moim rankingu posiłków regeneracyjnych. Pokibicowałam chwilę dobiegającym zawodnikom i pojechałam do aqua parku w Istebnej. Dłuższe posiedzenie w suchej saunie (ciekawe, że mój organizm dzisiaj wyjątkowo powoli reagował na temperaturę - to chyba ze zmęczenia i odwodnienia). Potem bąbelki, rwąca rzeka i reszta wodnych atrakcji. Oklaski dla osoby, która wymyśliła dołożenie darmowych biletów na baseny do pakietów startowych:) 
Piknik, piknik! Dożynki w Istebnej (c) 250dni
Dekoracja dopiero o 18. w amfiteatrze w Istebnej, w ramach gminnych dożynek, pomiędzy koncertem a występami tanecznymi. Impreza na wypasie, odpust pełną gębą. Piwo lejące się strumieniami, wata cukrowa w 3 kolorach, kiełbasy z grilla, placki ziemniaczane (najdłuższa kolejka właśnie do nich!), popkorn. Dmuchany zamek, przejażdżki na kucyku, loterie, strzelnica, stoiska z wyrobami regionalnymi: czosnek, koszyki, miód, bułki za 2 zł. Dziewczyny w kozaczkach, rozrabiające dzieciaki w siódmym niebie, rodzinno - sąsiedzkie spotkania przy wódce. 
Dożynki Gminy Istebna (c) dojava
Naprawdę fajny, regionalny klimacik;) Nie skorzystałam jednak z zaproszenia organizatorów, którzy zalecali oszczędzanie się na biegach, aby mieć siły na zabawę dożynkową do białego rana;) 
Czapeczka, odznaka i nagrody (c) 250dni
Szkoda tylko, że nie pomyślałam o zabraniu na dekorację polskiej flagi (którą przecież wożę w torbie sportowej!). Podium we wszelakich kategoriach było zdominowane przez Słowaków i Czechów, a ja miałam okazję wnieść polski akcent na międzynarodowej arenie. 

Ps. Rewelacyjne oznaczenie trasy (taśmy, znaczki na drzewach, strzałki na asfalcie i trawie)!!!
Do zobaczenia za rok na Trzycatku!