niedziela, 1 września 2013

29. dzień: 0 km. Pudełko nicości

Zaraz zaraz, jakie 0 km? Jakie pudełko nicości? Przecież miałam wreszcie pojechać maraton na rolkach! Gdzie miałam się postarać na starcie, jak nie w Pucharze Śląska w moich rodzinnych Katowicach? Miałam miałam... bo to pierwsze zawody, które przeszły mi w tym sezonie koło nosa... Prognoza pogody sprawdziła się - tym razem niestety - co do godziny. Przestało siąpić dopiero przed południem. Dodam, że start był zaplanowany na godzinę 11:00.
Dziewczyny w trefie nawrotki (c) Datasport
Pojechałam na D3S, odebrałam pakiet startowy. Musiałam się wszystkim tłumaczyć, dlaczego nie startuję. Więc zrobię to ostatecznie publicznie:) Po pierwsze, jazda po mokrym dla mnie to walka o utrzymanie się, a nie wyścig. Po drugie, nie mam wystarczających umiejętności technicznych, aby swobodnie ścigać się po mokrym. Po trzecie, moje kółka treningowe strasznie się ślizgają, a różowych mi żal (oprócz tego, że też są śliskie).  Po czwarte, nie potrafię czyścić łożysk i nie mam czasu na ślęczenie nad nimi. Po piąte, jazda po mokrym to żadna przyjemność. A jeżdżę przede wszystkim dla przyjemności. Po szóste, jazda po mokrym to dla mnie za duże ryzyko. Nie mogę sobie pozwolić, żeby epizod na rolkach pozbawił mnie czasowo możliwości wykonywania pracy. Po siódme, ja w ogóle jestem wybredna co do tras i startów:) Wystarczy? 
Też jestem na fotkach z wyścigu! (c) 250dni
Zawodnicy wyjechali na trasę, a ja zostałam w swoim pudełku nicości. Kibicowałam przy nawrotce (i jednocześnie mecie) intensywnie, bo oprócz kilku osób towarzyszących i organizatorów to właściwie nikogo więcej nie było. Przemarzłam do szpiku kości, pomimo popijania gorącej herbaty z termosu i nadzwyczaj ciepłego ubrania. Nawet kiedy podczas dekoracji świeciło już słońce, pozostałam w polarze i kurtce. Dopiero później się zorientowałam, co się dzieje. Przejmujące uczucie zimna, dreszcze, bóle stawów, głowy... Jak nic, zaczyna się przeziębienie. Tyle miesięcy, w sumie prawie dwa lata, udawało mi się tego uniknąć. Asfalt wyschnięty, ale treningu to ja już dzisiaj nie zrobię.
W ogóle to mi strasznie szkoda tych zawodów. Wychodzi na to, że przed Berlinem miałam tylko dwa starty treningowe na pełnym dystansie (Michalovce na początku maja i Dijon w czerwcu). A to kontuzja, a to deszcz, a to finanse... No trudno, widać tak miało być. Pocieszam się, że mimo wszystko półka z medalami wcale pusta nie jest;)
Mój nothing' box na garmin connect;)
Po rozpakowaniu torby z rolkami już miałam rzucić się na kanapę i zawinąć w koc, ale jednak... pojechałam jeszcze na Kolną. Nie, nie na rolki;) Tym razem na basen, a właściwie na saunę. To tak trochę zamiast treningu, a jednocześnie liczyłam, że gorąco wypali ze mnie zarazki. Pół godzinki wygrzewania się w saunie, do tego zdecydowałam się wziąć lekarstwo na gorączkę, chociaż generalnie jestem przeciwnikiem sięgania po leki przy byle okazji. Mam nadzieję, że przeziębienie zniknie tak szybko, jak się pojawiło, i nie ominą mnie kolejne treningi. Obiecuję jednak, że dopóki nie poczuję się zdrowa przerwę treningi, żeby się całkiem nie rozchorować.
I tak cały dzień przemknął jakby obok mnie, zupełnie jak w pudełku nicości (to nieprawda, że to zjawisko występuje tylko u mężczyzn).