sobota, 7 września 2013

23 dzień: 14 km. Święto biegania

Przeżycia ostatnich dni nieco utemperowały moje ambicje i zredukowały ciśnienie przedstartowe. Do Krynicy wybierałam się ze skromnymi planami: aby poprawić wynik na 10 km (z pierwszych 53' w Brzeszczach byłam dumna, ale to było pół roku temu...) oraz pobawić się prędkością na krótszych dystansach. Zwykle 3 czy nawet 10 km mnie nie interesuje, jednak w ten weekend idealnie wpasowuje się w mój zmodyfikowany plan.
Krynica-Zdrój poza Festiwalem (c) 250dni
Poranek  przeraźliwie zimny. Ubrałam się w niezliczoną ilość warstw. Torba startowa spakowana tradycyjnie dzień wcześniej, rano tylko przygotowałam świeże jedzenie (bagietkę z masłem orzechowym, serkiem i domowymi powidłami, kaszkę jaglaną z jogurtem i brzoskwiniami) i herbatę do termosu. Kiedy wyjeżdżałam o świcie z Krakowa, podziwiałam fantastyczny widok warstwowych mgiełek, unoszących się z doliny Wisły. Jesień, jak nic. Nawet mi się "ice alert" w aucie włączył;)
Droga minęła gładko, do Krynicy dojechałam punktualnie o 8 rano. Dzięki tak wczesnej porze, nie miałam problemu ze znalezieniem miejsca parkingowego w samym centrum, tuż przy kościele:) W biurze zawodów też jeszcze spokojnie. Większa część pakietu startowego szybko wylądowała w koszu na śmieci, natomiast worek festiwalowy (typu "worek na kapcie") oraz płyn do prania nikwax na pewno się przydadzą. Porozglądałam się po okolicy Deptaka, przebudowaną na potrzeby Forum. Krynica nierozerwalnie kojarzy mi się z leniwą, uzdrowiskową atmosferą. Tym razem jest inaczej, bieganie odmieniło tutejszy sanatoryjny klimat. Zagadałam się ze znajomymi na targach i znowu za późno zjadłam śniadanie (przed 10.). Chyba niepotrzebnie wmuszałam w siebie tą kaszkę, skoro nie miałam apetytu, i nie czekał mnie długotrwały wysiłek.
Festiwalowa torba z gadżetami:) (c) 250dni
O 11 pierwszy start, w Biegu Kobiet na 600m po Deptaku. Po obejrzeniu trasy, rozgrzewając się, obmyśliłam następującą taktykę: do zakrętu biec tak, żeby nie zostać na szarym końcu (zakładałam że przez pierwsze 300m jeszcze nie zdążę się zmachać), a za zakrętem - rura do mety. Pomimo, że startowałam z ostatniego rzędu, kilkanaście sekund po wystrzale znalazłam się z przodu stawki. Ja?!? Dwie dziewczyny mocno uciekły, więc nawet nie miałam przed sobą żadnej, którą mogłabym ścignąć (na co akurat liczyłam, bo pomogłoby mi to się sprężyć). Tak mnie ta sytuacja zaskoczyła, że nie pamiętam z całego startu żadnego zmęczenia, czy zgrzania tym sprintem, nie myślałam o technice czy przyspieszeniu do mety... pamiętam tylko jedno wielkie zdziwienie:) Nie takie straszne te krótkie wyścigi, 2 minutki z małym haczykiem i było po wszystkim;) I kto by pomyślał, że zmieszczę się w najlepszych 10%  takiego biegu (było kilka serii, w mojej byłam trzecia). Ja, zdeklarowana jako długodystansowiec, tydzień po tym jak piszę o braku sensu mojego biegania szybko i krótko;) Okazuje się, że takie starty potrafią wyzwolić potencjał, ukryty na codziennych, samotnych treningach. Krótka przerwa na parę łyków izotonika (pół godziny przed startem już nic nie piłam), poprawienie numeru startowego (jeden na wszystkie biegi, ogromny, agrafki miałam przypięte niemal pod pachami), kolejkę do toalety (11:45 to jedyna pora, kiedy zarejestrowałam kolejki do toalet, nawet niezbyt długie).
Życiowa Dziesiątka
Punktualnie o 12 start Życiowej Dziesiątki. Ależ byłam (chyba nadal jestem) na siebie wściekła, jak mogłam się tak bez sensu ustawić... nie było stref startowych, przy jakichś dwóch tysiącach uczestników dałam się po prostu wchłonąć w tłum. Pierwszy kilometr zajął mi... prawie 6 minut!!! Ktoś włącza endomondo zamiast biec, ktoś zbiera telefon z asfaltu, a ja kluczę i lawiruję między stadkami i grupkami, marnując energię. Postanowiłam nie patrzeć na garmina, biec całkowicie na wyczucie, na bieżąco oceniając siły na finisz. Jednak niepokoiłam się, czy nie biegnę za szybko i starczy energii na końcówkę, bo nieustannie wyprzedzałam i wyprzedzałam... Środkowe kilometry nieco uprzykrzyła mi kolka (dlaczego?!?), ale najbardziej dokuczyła wysoka temperatura. Słońce w południe grzało na maksa! Niewielkie odcinki cienia dawały wyraźną ulgę. Z jedynej kurtyny wodnej, którą zauważyłam, nie udało mi się skorzystać (nie wcisnęłam się pomiędzy biegaczy w jej pole rażenia). W uszach miałam energetyczną playlistę (specjalnie sobie przygotowałam na ten krótki bieg), i jakoś się samo biegło.
Na punkcie odżywczym error. Wprawdzie nie planowałam picia, ale w tym upale nabrałam ochoty, aby złapać ze 2 kubeczki i ochlapać się dla ochłody. Nic z tego, na długim rzędzie stołów było pusto. Nie wiem, czy kubeczki się skończyły czy wolontariusze nie nadążali... Kolejne kilometry biegłam równo (naprawdę nie zaglądałam na garmina!), końcówkę przyspieszyłam, ostatnie 500m w tempie znacznie poniżej 4', a nawet nie czułam:) Tuż za linią mety gigantyczna kolejka do stolików (chyba z wodą i bananami), a kawałek dalej - następna (chyba do kibelków?). Tłoczno było też przy busach depozytowych. Tymczasem ja spokojnie porozciągałam się w cieniu drzewka i odpoczęłam sobie, leżąc na trawniku z nogami opartymi o barierkę. Chłonęłam atmosferę biegowego święta nie tylko na Rynku w Muszynie, ale również po powrocie na krynicki Deptak, gdzie popołudniu wyraźnie zgęstniało. Wzruszające były chwile witania na mecie uczestników Biegu Siedmiu Dolin. Na twarzach ludzi, którzy mieli w nogach 100 km po górach, było widać wszystko: od bólu i cierpienia, totalnej izolacji (niektórzy nie byli w stanie reagować na pytania), do łez i dzikich okrzyków szczęścia, dumy...
Szybka Trójka
Prawie się zgapiłam na start Szybkiej Trójki o godz. 18.. Popołudnie festiwalowe szybko upłynęło na zjadaniu pozostałych kanapek, kibicowaniu na mecie B7D, odpoczynku w strefie Taurona (zgarnęłam kilka bajeranckich różowych gadżetów, np. pelerynkę, odblaski na rower i zjadłam różową watę cukrową), wymianie wrażeń ze znajomymi. Z tym ostatnim biegiem miałam największy problem, tzn. z ustaleniem strategii. Myślałam: sprintem tego nie dam rady załatwić, a na metodę "na wyczucie" jak przy Dziesiątce to za mało czasu. Wystartowałam bez przekonania i bez celu, co zaowocowało statystycznie słabszym wynikiem (wylądowałam "zaledwie" w 1/4 listy rezultatów kobiet). Zresztą, Szybka Trójka nie mogła być taka szybka, przez nachylenie trasy (2 odcinki pod górkę) i ciasne nawrotki (w sumie 4x). Za to był najlepszy doping kibiców:)
Po biegu postanowiłam nie wracać od razu do domu, lecz podźwięczeć dumnie swoimi medalami na Deptaku i pokibicować jeszcze zawodnikom na finiszu B7D. Ci, którzy w tym czasie przybiegali na metę, byli w trasie od prawie 15 godzin...
Start! (c) festiwalbiegowy.pl
Wyjeżdżałam z Krynicy żałując, że byłam tu tylko ten jeden dzień. Festiwal Biegowy to naprawdę fajne święto biegania. Pobyt w Krynicy wspaniale mnie zregenerował, pomógł mi ogarnąć się po ostatnich niechlubnych wybieganiach. Moimi występami na najkrótszych dystansach sprawiłam sobie miłą niespodziankę. Łatwiej mi będzie wyczuć  bieg na 3 km w Skawinie za 2 tygodnie. Po Życiowej Dziesiątce, pomimo mocnej poprawy wyniku (z 53 do 48', dzisiaj znalazłam się dużo wyżej w statystykach niż pół roku temu), czuję niedosyt...
O Festiwalu Biegowym trudno nie usłyszeć, spodziewałam się więc organizacji na najwyższym poziomie. Precyzyjne oznaczenie kilometrów, odpowiednia ilość sanitariatów (tradycyjnych, nie toitoi), pyszna woda Muszynianka bez limitów, kompetentna pomoc w informacji - to dla mnie najważniejsze plusy Festiwalu. Odnotowałam kilka wpadek: rozbieżności co do dystansu Biegu Kobiet (1 km czy 600 m), zamieszanie co do godzin odjazdów busów depozytowych oraz powrotnych z Muszyny, no i wspomniane braki na punkcie odżywczym. Tylko dwa wzory medali, bez dystansu, więc dostałam 3 identyczne. Najbardziej rozczarowałam się śladową ilością zdjęć na stronie festiwalowej:/ Za to znalazłam filmiki od beskid.tv
Chyba już wiem, co będę robić dokładnie za rok:)