piątek, 27 września 2013

3. dzień: 7 km. Mit dem Auto nach Berlin

Wszystkie rzeczy do spakowania przygotowane wczoraj wieczorem. Z milionem toreb jak jakaś baba z targu. Z rozstrojem żołądka (standardzik). Jeszcze nie wiedziałam, że nie zabrałam jednej z najważniejszych dla mnie rzeczy: paska czujnika tętna do garmina.
Podróż szybko minęła w miłym towarzystwie. Dobrze,  że wyjechaliśmy rano, obyło się bez pośpiechu. Do Berlina dotarliśmy popołudniu, i czas aż do wieczora spędziliśmy na Berlin Vital na dawnym lotnisku Tempelhof.
Berlin Vital to największe jakie widziałam targi rolkowe i biegowe, połączone z biurem zawodów. Od tego zaczęliśmy - odbiór pakietów. Sporo ludzi, gęsto, ale wszystko odbywało się płynnie. Odbiór pakietu biegowego, odbiór pakietu rolkowego, zmianę naklejek - literek na numerach startowych oznaczających strefę startową załatwiłam bezproblemowo (bez potwierdzania życiówek), czyli zgodnie z planem - wystartuję w oba dni z wyższych stref, niż mi przysługują:) Jeszcze opaska na rękę, która od tego momentu staje się przepustką, uprawniającą do wejścia w strefę startu / mety w Tiergarten. Zawartość pakietu startowego: bardzo fajny worek depozytowy (przyda się na zakupy, a w Berlinie pełnił dodatkową funkcję: do strefy startu / mety można wnosić rzeczy wyłącznie w tych workach), paczka makaronu, próbka płynu do prania, gumowa opaska na rękę, gąbka (jeszcze niedawno nie wiedziałam, do czego służy), mapa Berlina z naniesionymi trasami maratonu, stos ulotek, naklejka na worek do depozytu, czip (bałam się szalenie, że pomylę czipa na rolki z czipem na bieg). Po tych formalnościach, zdecydowałam się na ustawienie w sporej kolejce do stoiska BMW, gdzie można było nadrukować sobie za darmo swój numer startowy na przyniesioną koszulkę. Bardzo nam z Darkiem (też double starter) na takiej pamiątce zależało, więc odczekałam tą godzinę. Na samych targach nie włóczyłam się dla samego oglądania, chwilę spędziłam jedynie przy stoisku compressportu, gdzie liczyłam na zakupy damskich skarpet czy spodenek kompresyjnych. Okazało się jednak, że takowe nie są produkowane. Poprzymierzałam niskie buty rolkowe, szału nie było, czy to jeśli chodzi o wybór, czy też o ceny. Może i dobrze, nie było pokusy na wydawanie euro;)
Wychodząc z budynku zorientowałam się, że już zapada zmrok. A przecież jeszcze chciałam zrobić mini trening na rolkach! Oczywiście, że nie mogłam sobie podarować chociaż króciutkiej przejażdżki. Rok temu jeździliśmy po płycie lotniska, a dzisiaj dowiedziałam się o istnieniu ciekawszej opcji: szerokiej ścieżki biegowo-rowerowej, poprowadzonej dookoła, po skraju terenu lotniska. Nie przyjrzałam się jej zbyt dokładnie, to przez te ciemności, niemniej jednak asfalt tylko miejscami bardziej szorstki, a w większości wyśmienity. No i nawet nie wiem, jak to się stało, że jechałam, jechałam i nagle... leżałam. Nie przypominam sobie żadnego kamyka ani potknięcia. Przetoczyłam się dobre kilka metrów, po drodze stłukłam sobie biodro, żebra, otarłam przedramię i pozbyłam się części paznokcia na kciuku, a takie miałam ładne pomalowane;) Bolało, ale jakoś wyjątkowo się tym nie przejęłam. Wyjeżdżamy z Tempelhof, bo to już najwyższa pora na zameldowanie się w hostelu. Ten sam co w zeszłym roku, ale tym razem mieliśmy pokoje z prysznicem i kibelkiem:) Największą zaletą tej miejscówki jest odległość od Bramy Brandenburskiej, czyli wejścia w strefę startu / mety: zaledwie 1200 metrów! Zanim się rozpakowaliśmy, coś tam jeszcze zjadłam, umyłam się i położyłam spać, było już chyba po jedenastej. Trochę późno.
Uzupełniając relację z tego dnia muszę dodać, że cały dzień pamiętałam o jedzeniu i nawadnianiu się - nie tylko wodą. Sok owocowy i pomidorowy, kanapki z jasnego pieczywa, suszone brązowe morele, krówki i kwaśne żelki, "pierogi ruskie bez pierogów" czyli ziemniaki wymieszane z białym serem i przyprawami. Żadnego przypadkowego jedzenia kupowanego na stacji benzynowej, na berlińskiego kebaba też się nie skusiłam;)