środa, 11 września 2013

19. dzień: 20 km. Ja biegam na Błoniach

Bieganie po Błoniach? To wbrew moim zasadom, jak do tego doszło? Po powrocie z pracy i przekąsce już układałam się w pobliżu polarowego koca, więc właściwie to niewiele brakowało, żeby żaden trening się nie odbył. Ale ja się potem na blogu wytłumaczę;)? Więc jednak wstałam. Obiecałam sama sobie, że tym razem środowy trening ma być komfortowym bieganiem - bez spinania się wskazaniami garmina, a jak tylko uznam, że już nie mam ochoty kontynuować - skończę trening. Nawet jeśli miałoby to być za 5 km. Taka obietnica - sztuczka na własnej psychice;) 
Wróć, miało być: dlaczego Błonia. Bo zakładałam, że trening może się kończyć po ciemku, a Błonia są w większości oświetlone. Bo po całym dniu opadów, nie chciałam biegać wzdłuż ulic. Bo przydałoby się to bieganie po asfalcie raz w tygodniu co najmniej. Do tego umyśliłam sobie, że towarzystwo innych biegaczy (a gdzie ich znaleźć jak nie na Błoniach) mogłoby pomóc mi się zmotywować. Z tego akurat niewiele wyszło, "konkurencja" zakończyła się wynikiem 4:2 dla mnie (tzn. ja wyprzedziłam 4 osoby, a 2 wyprzedziły mnie). Aura idealna do biegania (temperatura 12st., mżaweczka, bezwietrznie). Widziałam tęczę! Obyło się bez picia, bez żeli, bez przerw i dolegliwości. Komfortowe, niskie tętno (dolna 2. strefa!). 
I tak oto wyszło 20 kilometrów tempem, którego mogłabym sobie życzyć na maratonie:)