środa, 31 lipca 2013

61. dzień: 18 km. Z każdym treningiem bliżej celu

Przed kontuzją cieszyłam się na środowe treningi: długie, spokojne, po prostu stworzone dla mnie:) A dzisiaj... głupio przyznać, ale nie chciało mi się wstawać. Jakieś obawy, że znowu coś pójdzie nie tak... Zanim wypełzłam spod kołdry, musiałam przeprowadzić ze sobą stanowczą rozmowę o tym, że każdy trening, nawet ten mniej udany, przybliża mnie do celu. I jeszcze o tym, że nie każdy trening, i nie każdy start, musi (i może) być lepszy od poprzedniego. Spakowałam camelbaka, mp3 i poszłam pobiegać. Nowy patent: wypróbowałam dzisiaj izotonik domowej roboty (mineralna + miód + sól). Dobrze się wsysało;) 
Uparłam się, żeby za wszelką cenę trzymać się niskiej, 2. strefy. Udało się pięknie, wykres tętna równiutki, chociaż kosztem prędkości. Linie wykresów są naruszone tylko w dwóch punktach: raz, kiedy się przewróciłam (dziwne, o własne nogi, na chodniku...) oraz pod koniec, kiedy postanowiłam się sprężyć na sprint do zielonego światła. Lubię takie bieganie, bez presji, bez pośpiechu, ale jest fajnie dopiero, kiedy już wejdę we właściwy sobie rytm. Dobrze się wtedy myśli oczyszczają ze spamu;)
Wybór trasy na pierwszy rzut oka może dziwić - w sporej części wzdłuż ulicy, ale to nie był przypadek. Zależało mi dzisiaj na trasie po pierwsze płaskiej, po drugie - bez świateł, a po trzecie - w miarę zacienionej, bo znowu za późno zaczęłam. Napotkani biegacze już wracali do bazy;) 
Zastanawiałam się jeszcze, biegnąc wzdłuż tej ulicy, co myślą sobie kierowcy? Zazdroszczą mi, że mogę sobie rano pobiegać a oni muszą jechać do pracy, czy raczej współczują, że ja się tu pocę a oni sobie wygodnie w klimie podróżują;)?

wtorek, 30 lipca 2013

62. dzień: 28 km. Znowu Kolna, znowu interwały

Zachód słońca na Kolnej (c) 250dni
Naprawianie paska w Garminie:/ (c) 250dni

Wtorki, rolki, Kolna, interwały. To już się chyba nudne robi;) Zwłaszcza, że dzisiejsze interwały na rolkach wyszły całkiem, całkiem, tzn. szybciej niż na takim samym treningu chociażby w maju:) Pomimo kilku niebezpiecznych sytuacji z rowerzystami i z panią na rolkach (nie ma to jak muzyka na uszach, klikanie sobie po drodze w komórkę...). 


Przed treningiem... (c) 250dni
...i po treningu. (c) 250dni

Wykresy ok (więc nie pokazuję), no i widać po nich wyraźnie, w którą stronę wiał dzisiaj wiatr. Kiedyś nie lubiłam, jak tak mocno wiało. I potem żałowałam, na moim pierwszym maratonie na rolkach w Gdańsku, że unikałam trenowania pod wiatr;) Dzisiaj się z tego cieszę - przecież to świetny darmowy czynnik treningowy:)

Zagadka trasy tynieckiej. (c) 250dni

Na koniec zagadka.
Na spostrzegawczość. 
Przyjrzyj się uważnie zdjęciu obok 
i powiedz, 
ile widzisz zagrożeń;)?

poniedziałek, 29 lipca 2013

63. dzień: 17 km. Refleksje w upale

Te chwile są z nami... (c) 250dni
Wracam myślami do wczorajszego treningu  w górach. Na ile była to wycieczka biegowa, a na ile trening. Było magicznie, ale były też - przyznam się - takie chwile... z wewnętrznym dialogiem, który brzmiał mniej więcej tak:
- W sumie nie mam przecież po co się sprężać i pędzić, potruchtam sobie spokojnie...
- Ta, teraz to się nie chce, a trening sam się nie zrobi. 
- Przecież jest trening.
- Taki trening, przypomnisz sobie na wyścigu każdy dzień, kiedy odpuściłaś...
- Ale coś mnie nogi nie słuchają.
- To nie nogi, przecież wszystko jest w głowie.
- Ale....
- Kolejne usprawiedliwienie? Nie chcę tego słuchać.
- No to przyspieszę za tym zakrętem. Albo za tamtym drzewem...
- Potem będziesz płakać nad statystykami. Przyspiesz teraz.
A najlepsze na koniec, kiedy po chwili odpoczynku jestem skłonna biec jeszcze dalej i dalej, chociaż  dopiero co chwilę wcześniej pytałam się sama siebie, co ja tu w ogóle robię;)) Jakiś taki refleksyjny dzień się dzisiaj zrobił... 

Dobrze się składa, że w dzień, który ogłoszono rekordowym pod względem gorąca, nie mam dużego treningu. Ale jest za to czas na analizy. Mój lipcowy kalendarz na garmin connect wreszcie nabrał kolorów:) Miałam czas poczytać i dowiedziałam się  więcej o tym, jak wysoka temperatura mocno wpływa na bieganie. Nie ja jedna biegam w upale wolniej i na wyższym tętnie, to mnie bardzo pocieszyło;) Ciekawostka: według sklepu biegacza, optymalna temperatura do biegania to podobno +7st.

Idealny napój na dzisiaj:) (c) 250dni
Dzisiejszy trening to ćwiczenia (tradycyjnie jeż, taśmy, brzuszki...) oraz trochę przypadkowa, popołudniowa przejażdżka na rowerze. Piszę przypadkowa, ponieważ właściwie to miałam coś do załatwienia w mieście, i uznałam, że rower będzie bardziej komfortowym środkiem transportu niż komunikacja miejska;) Na koniec przejażdżki rowerowej miałam dodatkową gimnastykę: na osiedlu zabrakło prądu, w związku z czym nie pozostało mi nic innego jak dostać się do domu przeskakując przez dwie bramy. Oczywiście z rowerem.

Ps. Przepis na lemoniadę: schłodzona woda mineralna, łyżka brązowego ziarnistego miodu, sok z połówki limonki, plasterki cytryny lub limonki, świeże liście mięty i ew. melisy cytrynowej.

Ps2. A to do posłuchania - dla dopełnienia dzisiejszego refleksyjnego nastroju.


niedziela, 28 lipca 2013

64. dzień: 16 km. Właściwy czas, właściwe miejsce

Właściwe miejsce... (c) 250dni
Dłuuugo się namyślałam, jak tu zrobić dzisiejszy trening. Według planu wychodziło bieganie rano, ale żeby uniknąć smażenia się na słońcu, musiałabym wstać około 5. Nie byłby to kłopot, gdyby nie fakt, że wczorajszy trening skończyłam bardzo późno wieczorem. A przecież sen jest najważniejszym składnikiem regeneracji:) W takim razie padło na późny wieczór. Pozostało wybrać miejsce. Najlepiej jakieś zadrzewione / zalesione. A trasa powinna być tak obliczona, żeby nie przekroczyć czasu treningu. Zainspirowana opowieścią  o bieganiu Henryka Szosta, pojechałam na moją ulubioną trasę górską: Babią Górę. 
...właściwy czas. (c) 250dni

Jadąc na Przełęcz Krowiarki miałam nieodparte wrażenie, że wszyscy jadą w drugą stronę;) Coś w tym jest, nigdy nie byłam tak późno w górach (no, nie licząc "szybkiej" wycieczki w Tatrach na testowanie nowych butów, która skończyła się spotkaniem z niedźwiedziem). Plusem późnej pory był brak kasjera na parkingu;) Już zaczynając trasę, pochwaliłam się sama za wybór: temperatura powietrza to "tylko" 28,5st, a w Krakowie w tym czasie jakieś 35 (temp. asfaltu powyżej 55st!). 
Byłam tu;) (c) 250dni
Po minięciu dzikich tłumów w okolicach straganów na przełęczy, oraz kilkudziesięciu osób schodzących na dół, osiągnęłam poziom, na którym doświadczałam już tylko tego cudownego wszechogarniającego spokoju, płynącego z gór. Na początku leciałam jak zwykle, ale widząc szalejące tętno, odpuściłam trochę. Podsumowując trening:  całość wyszła wolniej niż na tej samej trasie 2 czerwca, ale... na takim samym średnim tętnie! Jestem z tego zadowolona. Słabsze tempo usprawiedliwiam: a. upałem, b. brakiem towarzystwa, c. bardzo krótkimi przerwami dzisiaj między odcinkami (tylko na kilka fotek i kawałek banana), d. ostrożniejszym podejściem do zbiegania z obawy o te moje ścięgna.
Przypadek?;) (c) 250dni

A teraz refleksja dnia. Wspinając się po grani, biegnąc po tej górskiej ścieżce, byłam przepełniona magicznym uczuciem, że jestem we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Te wszystkie kamienie, kosodrzewiny, chmurki i przestrzeń były tylko moje. A z drugiej strony, czułam się taką małą, integralną cząstką tej nieogarniętej górskiej całości. Powtórzę te słowa: cudowne i magiczne.
Zawsze robię tu taką fotkę;) (c) 250dni

Pomimo tego, że dokuczały mi drobiazgi: a to opętane muchy, a to ból barku (to po wypadku kilka lat temu, wraca zwłaszcza po rowerze), a to coś mnie zakłuło pod żebrami, a to wyjeżdżałam z butów, o obowiązkowej wizycie w krzakach nie wspominając. Bardzo się bałam, czy moje ścięgna się znowu na zbiegach nie odezwą. Kryzys miałam na początku teoretycznie najłatwiejszego odcinka, czyli na początku niebieskiego szlaku od schroniska Markowe Szczawiny na przełęcz.
Ja i Babia Góra:) (c) 250dni

Wnioski potreningowe na przyszłość. 1. Wzrost temperatury = więcej picia do kwadratu!!! Dzisiaj miałam zaledwie 1,25l izotonika i trochę wody w aucie, to o dużo za mało na 2,5 godziny wysiłku w takich warunkach. Wypociłam tyle, że ubrania, włosy i chustkę na głowę można było wykręcać. Aż mnie zemdliło i miałam dreszcze w drodze powrotnej (typowe objawy odwodnienia...). Uratował mnie orlen: wodą mineralną, tymbarkiem jabłko-mięta i sokiem pomidorowym - wypiłam wszystko:) 2. Nie mogę się tak spinać troską o te ścięgna, bo nie dość że wpływa to na tempo zbiegów, to jeszcze gorzej całość wychodzi technicznie. 3. Moje białe asicsy nie nadają się w góry, nie trzymają stopy i czułam każdy kamień pod podeszwą. 4. Treningi w górach w środku lata są super:)

sobota, 27 lipca 2013

65. dzień: 48 km. Interwały rowerowe

Co najlepszego można robić w takie popołudnie? Zasłonić okna i zdrzemnąć się:) A po sjeście - na trening! Oczywiście o tej porze zabieram ze sobą czołówkę,  światełko i odblaski.
Zdecydowałam zamienić dzisiaj rolki na rower. Jazda na rowerze przy nieuchronnie zapadającym zmroku (no dobra, praktycznie to już w ciemnościach...) wydaje mi się mniej niebezpieczna niż jazda na rolkach. No cóż, trening o wcześniejszej porze raczej nie miałby sensu (dopiero po 22., temperatura nawierzchni drogi według wyświetlacza na Ks. Józefa zeszła poniżej 30st.)
Właściwie to pierwszy raz robiłam interwały na rowerze. Wykresy tego treningu bardzo mi się podobają. Serduszko pracowało dokładnie tak jak chciałam, jednym słowem: interwały wyszły perfekcyjnie:) 
W drodze powrotnej miałam jeszcze małą przygodę: mało co nie przejechałam lisa. Tak, rowerem...

piątek, 26 lipca 2013

66. dzień: 22 km. Kraków wieczorem

Kraków wieczorem:) (c) poznajpolske.onet.pl
Piątek: regeneracja w pierwszej strefie. Rower nadaje się do tego idealnie. Wieczór po takim mega upalnym dniu nadaje się do tego idealnie. Kraków i trasa wzdłuż Wisły również nadaje się do tego idealnie:)
Po ósmej wieczorem niebo miało przyjemny, fioletowobłękitny odcień, kontrastujący ze światłami i neonami miasta. Powietrze z każdą minutą nabierało rześkości. Spacerowicze, turyści na deptakach. Imprezowicze na trawnikach i barkach zaparkowanych pod Wawelem. Biegacze, rowerzyści, rolkarze. Cały Kraków:)

czwartek, 25 lipca 2013

67. dzień: 22 km. Treningowy miks

A fotki... dla schłodzenia:) (c) 250dni
Czwartki to dobry dzień na krótkie, mocne akcenty treningowe. Taki trening, pomimo żaru lejącego się z nieba, mija bardzo szybko. Zaczęłam od rolek: moje ulubione trzydziestosekundowe interwały, oczywiście poprzedzone kilkoma okrążeniami wokół toru Kolna na rozgrzewkę, oraz wykończone odcinkiem technicznych ćwiczeń na schłodzenie po wysiłku. Potem krótka przerwa na picie i pora na bieg - również trzydziestosekundowe interwały. Dość ostrożnie do nich dzisiaj podeszłam, na pewno nie na 100%, sama nie wiem dlaczego. Na koniec 5-kilometrowa pętla siły biegowej po trasie Biegu o Podkowę. Coś tak czuję, że ta terenowa "pętelka" z sumą przewyższeń ok.80 m stanie się moim odcinkiem testowym:)
Wyobrażałam sobie dzisiaj ten śnieg;) (c) fotomike
Z uwagą przyglądam się parametrom kolejnych treningów, obserwując, czy jest jakiś progres. Dzisiejsze prędkości nie były ani rewelacyjne, ani dramatycznie słabe, zwłaszcza biorąc pod uwagę upały. Tętno reaguje zdecydowanie bardziej adekwatnie do wysiłku, niż miało to miejsce na pierwszych treningach po przerwie. Co najważniejsze: spowrotem coraz więcej mam przyjemności z biegania, co prawda głównie na odcinkach z górki oraz tych zacienionych, ale jednak:)

środa, 24 lipca 2013

68. dzień: 16 km. Węglowodanowa moc

Trasa tyniecka po wałach na Skawinę
Znowu ponarzekam, tak ciężko mi się dzisiaj biegało, prażyłam się w słońcu, no ale cóż, jak się rano nie chce wstawać, to się potem trzeba smażyć na treningu. A na trasie cienia można by z lupą szukać. Więc znowu nie wiem, na ile upał przyczynia się do moich "wyników", a na ile straty w kondycji. Dieta niskowęglowodanowa poszła w odstawkę, jednak nie ma to jak banan albo ananas w "słodkim kubku" jako posiłek przed treningiem. No i miałam ze sobą dzisiaj prawie litr izotonika. Wzięłam camelbaka bardziej po to, żeby wypróbować bieganie z plecaczkiem, niż żeby mieć picie, ale było jak znalazł - zużyłam wszystko. 

Moja oaza cienia po treningu (c) 250dni
Minusy treningu: ścieżka po wałach za Tyńcem w kierunku Skawiny zarośnięta dzikimi krzaczorami jak nie przymierzając dżungla jakaś. Buty sobie upaprałam w tych krzakach, jakim cudem nie wiem, ale znowu je trzeba umyć. A o tym, jakie miałam prędkości, nawet nie wspominam (porównywalne z biegami na początku lutego...)
Plusy treningu: zrobiłam ten długi trening w 2. strefie, i chociaż nie było lekko, na koniec dołożyłam akcent w postaci kilku podbiegów po schodach przy Kolnej. Wypróbowałam bieganie z camelbakiem - było ok, plecaczek w ogóle mi nie przeszkadzał. Brzuszek w ogóle mi nie dokuczył - to zapewne zasługa masła orzechowego do śniadania;)
Bieganie w białych butach w terenie... (c) 250dni

Wnioski na przyszłość: Biegać z samego rana. Na długie treningi zabierać camelbaka (zresztą na starty to chyba też dobry pomysł, nie będę się stresować obsługą paśników). Trenować od nowa... i do długich treningów dodać zawsze jakiś akcent na koniec (to po lekturze kilku planów treningowych). 
Pierwsze słoiki w sezonie (c) 250dni

Na koniec ogłoszenie parafialne: sezon na domowe przetwory uważam za oficjalnie rozpoczęty:) Moje ulubione to maliny i czarna porzeczka. Polecam wypróbować własne kombinacje smakowe: rewelacyjna jest brzoskwinia z czerwoną porzeczką albo śliwka z morelą i imbirem. Dzisiaj zrobiłam też kiwi z bananem, przyznam że pod wpływem promocyjnej ceny tych owoców;)

wtorek, 23 lipca 2013

69. dzień: 23 km. Powrót na rolki

Widzieliście pasikonika na rolkach? (c) 250dni
... po 32 dniach przerwy. Co to w ogóle miało być? Trening? Chciałam wreszcie pojeździć na rolkach - i jednocześnie taki straszny opór zakładać je spowrotem. Czułam w sobie wewnętrzną siłę, a serce szalało w niczym nieuzasadnionych wysokich strefach (czyli efekt wysiłku podobny, jak przy bieganiu). Prędkości na szybkich odcinkach - znośnie. Podczas odpoczynków, tętno szybko mi schodziło w dół - to już jakiś postęp w stosunku do treningów przed kilku dni. Dzisiaj trening też nie przypadł na tak gorącą porę, jak chociażby te nieszczęsne 10 km w niedzielę, kiedy biegałam w największym skwarze. To plusy. A największe zaskoczenie na minus, to kiedy odpoczywałam przed ostatnim odcinkiem, i zaczęło mi się ciemno robić przed oczami. Tego jeszcze brakowało... W życiu nie zasłabłam, ani na treningach, ani na żadnym wyścigu. Nie zemdlałam całkiem, ale było to dziwne, patrzeć na słońce i nie widzieć nic. Kilka dni temu była czarna d... (dziura), dzisiaj czarna plama;)

Mam pewną koncepcję, co mogło - oprócz przerwy - tak niekorzystnie wpłynąć na moje treningi w ostatnich dniach. Przecież ja od jakichś dwóch tygodni przestawiam się na nową dietę! Dieta ta nie tylko ma ograniczoną nieco wartość energetyczną (to przez ten brak treningów), ale też mocno zmodyfikowane proporcje składników odżywczych: główne źródło energii to tłuszcze, a węglowodanów niewiele. Dla zobrazowania: dzienny limit węglowodanów mógłby być wyczerpany przez zjedzenie jednej bułki oraz dużego jogurtu owocowego. Oczywiście bułek żadnych nie jem. Nie powiem, smacznie jest, można sobie pozwolić na kawałek żółtego sera, a orzechy - albo moje ukochane masło orzechowe - to prawie w każdym posiłku. Dieta taka ma na celu przyzwyczajenie organizmu do lepszego wykorzystania tłuszczy jako źródła energii podczas wysiłku. Ale chyba wrócę do wcześniejszych ustawień...

poniedziałek, 22 lipca 2013

70. dzień: 7 km. Wydarzenie: Bieg Dla Słonia


Bez zbędnego komentarza - kto kocha góry ten wie. Ja na pewno tam będę - w środę wieczorem, 7 sierpnia w Parku Śląskim. Z czołówką.
Link do wydarzenia na fejsie tutaj. I jeszcze to do obejrzenia...

 
Ps. A dzisiaj u mnie dzień na trening siłowy: na rozgrzewkę bieganie - jedna pętla terenowa z górką, a potem  ćwiczenia stacjonarne, czyli niebieski jeż, brzuszki i takie tam.

niedziela, 21 lipca 2013

71. dzień: 10 km. Metafizyka cierpienia

Chmury dzisiaj takie metafizyczne... (c)250dni
Miało być dzisiaj bieganie przez godzinę, to było. Miał być luźny fartlek, była masakra i cierpienie. Już na drugim kilometrze zorientowałam się,że coś jest nie tak - biegnę sobie niby bez ciśnienia, praktycznie po płaskim, a tu tętno w 4. strefie! Co ciekawe, na podbiegu bez problemu wykręciłam całkiem przyzwoite prędkości, ale kosztowało mnie to zbyt wiele. Takiego tętna nie da się potem odrobić, na zbiegu - chociaż był długi i łagodny - ani nie odpoczęłam, ani nie... przyspieszyłam. Coś mówiło mi w głowie: a po co się tak męczysz, nie lepiej się powlec prosto do domu... albo chociaż zrób sobie małą przerwę;) Uparłam się jednak dokończyć tą moją pętlę na 10 km.  
Ale nie rozumiem, co to się dzisiaj ze mną działo. Zwykle tętno mi błyskawicznie schodziło w dół na odpoczynkach, a dzisiaj jakby się zablokowało. Tempo mi wyszło dramatyczne 6:12, na nieprawdopodobnie wysokim średnim tętnie 171 (moja strefa 4.0). Zrobiłam przegląd porównawczy podobnych biegów.
...i jakby złowieszcze;)? (c) 250dni
Tą sama trasę robiłam zimą - wolniej, ale na niższym tętnie (157-160). Taką samą średnią prędkość miałam na płaskim biegu w marcu, ale ze średnim tętnem 152. Średnie tętno na tym poziomie miałam tylko na Silesia Marathon i na drugiej próbie ustalenia progu LT w kwietniu. Tętno maksymalne na poziomie 177 osiągnęłam na 4 wyścigach  oraz - intrygująca wskazówka - na dwóch zeszłorocznych treningach, kiedy w ogóle nie biegałam, a jeden z nich to był pomiar progu LT. Mój wniosek: moje tętno po przerwie zachowuje się tak, jakbym nie biegała. Nie wróży to zbyt dobrze... ale przecież cały sezon treningów nie mógł ot tak się zmarnować w 3 tygodnie! Na pocieszenie przypominam sobie Marzannę: pobiegłam w wyznaczonym tętnie i tempie po zaledwie 8 tygodniach od rozpoczęcia treningów biegowych.

sobota, 20 lipca 2013

72. dzień: 45 km. Zasłużyłam na ciastko

... nawet na niejedno! Na treningu zużyłam dzisiaj jakieś 1.500 kcal, w całkiem przyjemny sposób czyli na przejażdżce rowerem wzdłuż Wisły. Taki tam fartlek, ale nie odpuszczałam sobie, co widać po wykresie tętna. 
 
Na ostatnie kilometry zaplanowałam kluczowy akcent w postaci podjazdu pod obserwatorium astronomiczne na Orlej, a potem spontanicznie dodałam jeszcze jeden - fajnie je widać na profilu trasy. 

Do tego postanowiłam nie korzystać z najmniejszej przerzutki;) 
Urocza Kładka Bernatka. (c) 250dni

No przyznam, do domu wróciłam zmęczona, a może bardziej głodna, bo gdzieś po drodze minęła pora mojego trzeciego śniadania. 

A o ciastkach zaczęłam nie bez przyczyny - zużyte kalorie uzupełnię popołudniu w idealnych do tego celu okolicznościach, czyli na przyjęciu urodzinowym babci:)

Krzaki zarastają trasę na wale Ks.Józefa! (c) 250dni
Nowe tablice na wałach wzdłuż Wisły. (c) 250dni

piątek, 19 lipca 2013

73 dzień: 33 km. Kto nie ryzykuje...

Przystanek Tramwaju Wodnego w Tyńcu. (c) 250dni
... ten nie ma kochanki. Ten tekst usłyszałam w zgoła odmiennych okolicznościach, ale zapewniam, że dotyczył sportu:) Dzisiaj na to wpadłam. Mam trzy opcje. 
Moja ulubiona ścieżka wzdłuż Rudawy. (c) 250dni
Opcja nr 1: odczekać jeszcze z ostrożności kilka tygodni i dopiero wracać do treningów. Ale wtedy nici z Berlina. Opcja nr 2: zaryzykować powrót do planu treningowego, ale może okazać się, ze to za wcześnie. Wtedy też nici z Berlina. Opcja nr 3: zaryzykować powrót do planu treningowego i ... zrobić go. Jedyna opcja, przy której jest szansa na Berlin. 
Dlatego o 7:15 rano byłam już na rowerze. Ten tydzień to taki okres przejściowy, a od poniedziałku chcę wejść spowrotem w cykl rozbudowy... 


czwartek, 18 lipca 2013

74. dzień: 7 km. Tak, 7 km biegania!


Postanowiłam pójść za ciosem i pobiegać dzisiaj z samego rana. Wybrałam pobliską ścieżkę terenową od ul. Filtrowej. Startując spod domu, byłam taka podekscytowana! Wszystko mi mówiło, jak bardzo stęskniłam się za bieganiem. Ale nie starczyło tego uniesienia na zbyt długo;) Najpierw żołądek mi przypomniał, że nie preferuje porannych biegów. Potem się zorientowałam, że biegnę w 4 strefie, czyli w zdecydowanie za wysokim tętnie jak na delikatny fartlek i moją prędkość... W życiu się tak na bieganiu nie spociłam, jak dzisiaj... I do tego robiło się coraz bardziej gorąco... Upiornie. Ale na dwóch nogach! Chociaż nadal prawa nie jest podobna do lewej;) Ciekawe, na ile do moich niekorzystnych wrażeń przyczyniły się nowe lekarstwa, którymi się karmię od wczoraj (to wciąż na tą nogę...). Bo chyba nie chodzi o coś tak banalnego jak odzwyczajenie się od biegania? 
Tak sobie analizuję, wykonując kolejne powtórzenia ćwiczeń na moim niebieskim jeżu. Swoją drogą, takie ćwiczenia równowagi i propriocepcji są doskonałe jako przygotowanie do rolek!

środa, 17 lipca 2013

75. dzień: 7 km. Nowi przyjaciele

Moi mali pomocnicy:) (c) 250 dni
Zapomniałam pochwalić się moimi nowymi przyjaciółmi. Przedstawiam państwu, oto: poduszka rehabilitacyjna z kolcami "jeżyk" oraz taśmy rehabilitacyjne:)
Hit tygodnia: dzisiaj biegałam, po raz pierwszy od wielu dni! Wprawdzie tylko na bieżni, pod okiem fizjoterapeuty, zaledwie jakieś półtora kilometra, i to nie przekraczając prędkości 10km /h, ale biegałam! I noga mi nie odpadła;) Aż  z tej radości wracałam potem do domu per pedes zamiast komunikacją miejską;)

poniedziałek, 15 lipca 2013

77. dzień: 11 km. Czarna d...

Czarna D. (c) 250 dni
...czyli dziura, a dokładniej Jaskinia Dziura (wyrafinowana nazwa...) w Tatrach. Taki tam mały wieczorny spacerek, na szybko, bo już się ciemno robiło. Ależ zazdrościłam biegaczom na Ścieżce pod Reglami:/
Zbiegiem okoliczności, kolorystyka zdjęcia jak również tytuł posta, oddają klimat mojej sytuacji treningowej. Po natchnionym 30 kilometrowym treningu rowerowym w niedzielę pojawiły się komplikacje.  A pisało w ulotce Fastum-żelu, żeby nie wychodzić na słońce!!! No to już wiem, dlaczego... Wcześniej miałam nogę słonia, a teraz mam łapę ropuchy;) Ze względu na wrażenia estetyczne, nie zamieszczam fotki aktualnego stanu mojego stawu skokowego.

niedziela, 14 lipca 2013

78. dzień: 30 km. Wracam do do treningów

Już nie płaczę, że pod dzisiejszą datą miała być relacja z zawodów Seenland. Raporcik będzie za rok, mam mnóstwo czasu do przygotowań:) Tymczasem, powolutku, nieśmiało, zaczyna się mój powrót do treningów. W piątek przejechałam się kawałek na rowerze, i ponieważ nie działo się nic niepokojącego - dzisiaj wybrałam się znowu. 
Tym razem trochę dalej, dłużej i mocniej, częściowo po terenie, dużo pod wiatr, na niskiej kadencji. Martwiłam się, że trzytygodniowa przerwa w treningach odbije się na mojej kondycji. Ale dzisiaj nic takiego nie zauważyłam:) Z jednej strony mam nieogarniętą chęć aktywności sportowych, z drugiej jednak - opory i obawy że coś się znowu stanie, bardzo skupiam się na tych ścięgnach...
Powinnam też wspomnieć, że powrót do trenowania zaczęłam od chodzenia... do fizjoterapeuty.  Polega to na masażach, rozciąganiu napięć w mięśniach i specjalnych ćwiczeniach. Dostałam "zadanie domowe" w postaci ćwiczeń do samodzielnego wykonania w domu, m.in. z taśmą typu Thera-band.

Przez te ostatnie dni dojrzało we mnie mocne postanowienie, że już nigdy przenigdy nie będę lekceważyć po pierwsze treningów ogólnorozwojowych, po drugie rozgrzewek, a po trzecie - lecz wcale nie mniej ważne - rozciągania mięśni po wysiłku. 

poniedziałek, 8 lipca 2013

84. dzień: 0 km. Przerwa - break even point

Teraz tylko takie mam fotki;)
Minęły dwa tygodnie bez treningów. Ile jeszcze - nie wiadomo. Za kilka dni będę negocjować, kiedy najwcześniej powtórzyć badania. Dopiero dzisiaj ostatecznie zaakceptowałam fakt, że z tegorocznego planu trzeba setkę w Seenlandzie wykreślić. Musiałam to wszystko przetrawić. Teraz pora zaktualizować plany. Wizyty u kolejnych lekarzy, kolejne badania, uczęszczam codziennie na rehabilitację (jonoforeza, laser, krioterapia). Ile jeszcze - nie wiadomo. Zostałam wystawiona na ciężką próbę, ale najgorsze chyba już za mną. Nawet zaczynam dostrzegać plusy tej sytuacji: mam mnóstwo czasu na wypoczynek, czytanie i ćwiczenia na brzuch / grzbiet na przykład.

Pytanie, które wraca: co poszło nie tak? Ilości godzin na rolkach? Za słabe przygotowanie siły mięśni? Niedopasowanie sprzętu do techniki jazdy? A może sama niepoprawna w moim wykonaniu technika jazdy? Na ile bieganie w terenie się do tego przyczyniło? Czy przegapiłam jakieś sygnały ostrzegawcze? Mam w końcu czas na analizę dziennika treningowego, to siedzę / leżę i zastanawiam się;)

poniedziałek, 1 lipca 2013

91. dzień: 10 km. Przerwa w przerwie

Widoczki podczas "testu". (c) 250dni
To wcale nie jest fajne, tak leżeć bezczynnie, jak znajomi wokół robią życiówki. Nie tak miał wyglądać wyjazd do Osiecznicy. Nic nie piszę, bo nie chcę rozsiewać depresyjnych klimatów przez bloga;) Po prostu jest mi źle. Wizyty u kolejnych lekarzy, i dalej mam spory zamęt w głowie. Przeryłam cały internet, czytając o kontuzjach sportowych. Brakuje mi odpowiedzi: co robić? Brakuje mi perspektywy: co dalej?

Czy Seenland, mój wyczekiwany calutki rok start z przypisanym priorytecie A, trzeba będzie odłożyć na 2014?  Przecież tyle na to czekałam!!!
Sama na szlaku... (c) 250dni

Wyobrażałam sobie wiele razy, kładąc się wieczorem spać, jak znowu tam jestem, jak smakuje meta po 100 kilometrach. Teraz sobie wyobrażam, nie przymierzając, co sobie myślała Maja Włoszczowska po niefortunnym treningu w zeszłym roku, tuż przed olimpiadą...
Ponieważ opuchlizna z nogi zeszła, a ja jestem bardzo niecierpliwa, wykorzystałam służbowy pobyt w Zakopanym do zrobienia małego testu terenowego. Niestety, zbiegi - chociaż delikatne - błyskawicznie dały się we znaki. Wykupiłam w aptece cały zapas coolpaków i chłodzących plastrów Apap, które ponoć są na migrenę, ale nieźle chłodzą...