sobota, 21 września 2013

9. dzień: 22 km. Słabiutko...

... oj słabiutko się czuję. Przeziębienie nie odpuszcza, to już trzeci dzień. Marniutko też czuję się przygotowana do startu w Berlinie. Jestem pewna, że to wszystko ma związek z końcowym odliczaniem mojego projektu. Niemalże codziennie śnią mi się niestworzone historie, wszystkie związane z Berlinem. Generalnie w konwencji koszmarów;)
Rano asfalt dopiero wysychał po nocnych opadach. Gdybym się nie umówiła na ten trening, to pewnie bym się nie wybrała. Kolna. Rozgrzewka stacjonarna. Kilka rundek wokół toru kajakowego, miał być bieg w tempie maratońskim, samo z siebie wyszło trochę szybciej. No, nie trochę, bo 30"/km szybciej;) Samo się biegło, nie wiem czy przypadkiem to niskie tętno nie jest skutkiem przeziębienia? Raczej nie, skoro już na rolkach nie odnotowałam takich wrażeń. Po kilku próbach przyspieszenia na odcinku pod wiatr, miałam kompletnie dość. Zjeżdżając z trasy musiałam wyglądać, jakbym jeździła tak od co najmniej 24 godzin;) I tak też się czułam. Po wykresach widzę, że nie było aż tak beznadziejnie.
Oj słabiutko słabiutko, a tak się sadziłam na ten jutrzejszy Fochathlon, ostrzyłam sobie ząbki na podium, a to przeziębienie podstępnie odebrało mi siły. Zaglądam po pomoc do obficie wyposażonej szafeczki z medykamentami. Na nic się to zdaje.
Wieczorem włączam tv, a tam też... Berlin. Prezenter coś opowiada na tle Bramy Bransendurskiej. Od razu skacze mi tętno. Cóż to, nawet tvn interesuje się tym maratonem?!? Jednak nie, to z powodu wyborów kanclerza;)