sobota, 10 sierpnia 2013

51. dzień: 32 km. 7 wyścigów czyli różowa sztafeta

Miasteczko Ekiden (c) MW
Różowe koszulki, różowe kółka, pomalowane paznokcie, namiot, koce, napoje, słodycze, banany, hawajskie girlandy... wszystko przygotowane:) Błyskawiczne podsumowanie: podczas tej imprezy więcej było odpoczynku i radości niż ścigania się - przynajmniej w naszym teamie;) To właśnie było najfajniejsze, że miałyśmy tego wieczoru przede wszystkim świetną zabawę! Nie wiem od czego zacząć, taka jestem wciąż podekscytowana tym wydarzeniem:)

Strefa zmian pod wiaduktem (c) MW
Zmiany. Naszym głównym zmartwieniem przed zawodami było wyrabianie się w strefie zmian. Żeby zrobić to w miarę szybko, a nie ryzykować dyskwalifikacji za podwójny odczyt czipa na macie startowej. Okazało się, że strefa zmian jest tuż za nawrotką, gdzie zaczyna być lekko pod górkę, i obejmuje odcinek około 100m. Po kilku powtórzeniach zmian na próbę (i w ramach rozgrzewki) było jasne, że nie będziemy miały z tym żadnego problemu, zmiana nie zajmowała nam nawet połowy tego odcinka. Mało tego, byłyśmy jedną z niewielu (jedyną?!?) drużyną, która wykonywała za każdym razem kompletne przekazanie pałeczki, tzn. z wypchnięciem zawodnika wchodzącego na trasę. 
100% zaangażowania:) (c) Kinga
Zaangażowanie. Każda z nas miała mniej więcej tyle samo przejechać. Ale też każda z nas miała prawo po każdym okrążeniu podjąć decyzję czy jeździ dalej, zgodnie z zasadą, że lepiej dać z siebie wszystko i już nie jechać, niż oszczędzać siły na kolejne kółka. Żadna się nie obijała i nie zrezygnowała:) Koniec końców, wszystkie wróciłyśmy do domów z "pamiątkami", czyli dowodami zaangażowania (1x rozbite kolano, 2x szlify na pośladkach, 1x zdarty łokieć).  

W oczekiwaniu na zmianę (c) Kinga
Strategia. Nie miałyśmy strategii na wynik w znaczeniu miejsca w klasyfikacji, nie liczyłyśmy przewagi czy strat do innych drużyn. W naszym teamie nie było gorączkowych dyskusji, która z nas może teraz urwać 10 sekund;) Strategia była nastawiona na optymalne wykorzystanie sił każdej z nas w ciągu tych 4 godzin. Jak prawie wszyscy, jeździłyśmy po jednym okrążeniu. Natomiast w odróżnieniu od innych teamów, jeździłyśmy serie parami. Patrząc po międzyczasach, to była dobry pomysł: najlepiej jeździło się kolejne okrążenia w serii, kiedy mięśnie były już dobrze rozgrzane, a nie te pierwsze. Długie przerwy pomiędzy wejściami na trasę wcale nie dawały takiej regeneracji, jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać, raczej wytrącały z wyścigowego rytmu, a mięśnie stygły.

Baza klubu KKSW: 2 namioty:) (c) Kinga
Opieka. W tym zakresie nasza drużyna była bezkonkurencyjna! Na 4 zawodniczki miałyśmy 2 facetów "obsługi". Zawsze twierdziłam, że na zawodach pomoc osoby, która nie startuje, jest bezcenna. Tym razem było to zwielokrotnione. Chłopaki liczyli międzyczasy, dawali komendy do wejścia na trasę, podawali koce i napoje w przerwach, pilnowali żeby zawsze jedna z nas była "w gotowości", robili zdjęcia, sprawdzali jak się czujemy, opracowywali plan na końcowe minuty, uspokajali albo motywowali, jednym słowem: ogarniali nasz chaos! Dzięki temu, mogłyśmy skupić się na naszych trzech najważniejszych zadaniach: jechać, odpoczywać, uśmiechać się:)

Nagrody dla najlepszych;) (c)Kinga
Odżywanie & nawadnianie. Rano duża porcja rozgotowanej owsianki z jogurtem, brzoskwinie, kwaśne żelki, popołudniu kluseczki jajeczne z patelni, później słodki jogurt z miodem, kwaśne żelki cały czas, banany i trochę żelka energetycznego w przerwach. Miałam odpowiednią ilość picia: rozcieńczony isostar 1l, woda mineralna z limonką 0,5l, sok pomidorowy 0,5l, słodka herbata (na koniec) 0,7l. Wszystko się sprawdziło. Tak jak cała reszta wyposażenia: namioty, koce, polar z kapturem, ocieplacze na łydki, czołówki... BTW w pakiecie startowym dostaliśmy okolicznościowe skarpety, świetne:)

Lekcje na przyszłość. Hmm... To był bardzo nietypowy wyścig. Dlaczego? Bo nie da się odpowiedzieć na pytanie, ile czasu trwał:) Właściwie chyba powinnam to zakwalifikować jako 7 wyścigów jednego wieczoru? Wszystkie z zaliczeniem pracy powyżej progu mleczanowego. Nie było w ogóle czegoś takiego jak rozkładanie sił, nie było jeżdżenia w pociągu, więc trudno wyciągać wnioski dla wyścigów docelowych. 
Może oprócz jednej refleksji: najsłabsze czasy miałam na tych odcinkach, kiedy przede mną na horyzoncie nie miałam żadnego zawodnika, którego mogłabym gonić. Wystarczył ktokolwiek w perspektywie, i już dużo łatwiej było mi się sprężyć, wchodziłam w tryb "wyścig", a myśli typu "w sumie nikt nie widzi, mogę sobie odpocząć troszeczkę, to przecież nic nie zmieni..." znikały. Będę sobie zawsze na kolejnych zawodach wyznaczać takie mikro - cele:)