sobota, 14 września 2013

16. dzień: 22 km. Pociągi w Gorlicach

Weekend Naftowy trasa pętli
Wreszcie udało mi się zjeść ostatni posiłek przed startem o odpowiedniej porze (3 godziny przed: bułka z serkiem, dżemem kiwiowym i miodem). Im bliżej Gorlic, tym bardziej malownicze widoki przewijały się za oknami samochodu. Droga bez żadnych prostych odcinków - góra, dół, zakręty. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że w takiej okolicy znalazło się parę kilometrów dla rolkarzy. Zaczynałam w to wątpić;)
Przejazd przez tory (c) Gorlice24.pl
Tuż przed startem żałowałam, że się zapisałam na ten wyścig, że w ogóle przyjechałam do Gorlic. Pogoda dość niepewna. Chyba znowu się moje ścięgna odzywają. Do tego nieprzyjazna dla takich rolkarzy jak ja trasa: zakręty generalnie w prawo, nawierzchnia szorstka / pofałdowana / poklejona łatami, a na lepszym odcinku pułapki w postaci studzienek. Uwaga, przedstawiam smaczek tej trasy: tory. Kolejowe. Podwójne. Obudowane płytami betonowymi z jednej, a tradycyjnym brukiem z drugiej strony. Na zjeździe z górki. Sprawniejsi koledzy pytani, jak najlepiej przejechać te tory odpowiadali "trzeba uważać". Przydatna porada, nie ma co.
Doganiam pociąg za zakrętem (c) Gorlice24.pl
Sam start tradycyjnie słabo, zostałam z tyłu. [To jest u mnie ewidentnie do poprawy]. Szybko jednak zaczęłam odrabiać straty. Po kilku minutach ukształtował się mój pociąg, początkowo pięcioosobowy, potem coraz to skromniejszy. Ja i tak cały czas myślałam o przejeździe przez tory. Jakoś nie wierzę w magiczne myślenie w stylu "skoro inni przejechali, to mi też się musi udać". Dopiero jak przejechałam przez te tory na pierwszym okrążeniu, gdzie niefortunnie wjechałam akurat w jakąś szczelinę czy dziurę, a pomimo tego utrzymałam się - odetchnęłam. Dałam radę. Zeszło ze mnie i wreszcie mogłam się skupić na jeździe w moim pociągu. Naprawdę dobrze mi się jechało, przy okazji świetny trening dla mnie, a i tętno odpoczęło (zwłaszcza na długiej prostej pod wiatr). Tory za każdym okrążeniem wydawały się mniej groźne:)
Mój "skurczony" pociąg (c) Gorlice24.pl
Na ostatniej prostej czwartego okrążenia wyskoczyłam z mojego pociągu do przodu. Moja grupa nie zareagowała na to, nie zabrali się za mną. I chociaż nie miałam przed sobą żadnego zawodnika, którego mogłabym gonić, to pomyślałam sobie "zrób ten finisz tak, żebyś potem nie żałowała". Przyspieszenie przełożyło się na tętno 180 (to mój max w tym roku na rolkach), więc chyba nie mam czego żałować;) Po chwili odpoczynku dogonił mnie mój pociąg, i wtedy ja, zamiast zjechać z trasy... zabrałam się jeszcze z nimi na przejażdżkę. Takie tam dwa dodatkowe okrążenia, jako trening techniczny;) Zagadką tygodnia jest dla mnie jest to, że o ile skorzystałam na zjazdach, to w ogóle nie czułam, kiedy było od górkę...
Odpoczynek na zjeździe (c) Gorlice24.pl
Schodząc z trasy  dla odmiany żałowałam, że się nie zapisałam na pełny dystans (42 km). Czas miałam dobry, nie zmęczyłam się. Pogoda w sam raz. Dziewczyna, z którą jechałam w pociągu, końcówkę jechała sama i stanęła na podium w open kobiet jako trzecia, możliwe więc, że walczyłybyśmy o to trzecie miejsce. Tory okazały się nie takie straszne. Poradziłam sobie na rondach, ze studzienkami i po bulwiastym asfalcie. Nawet ciemne chmury na niebie się rozpierzchły. Ostatecznie uważam, że wybór dystansu był właściwy dla mnie na ten dzień.
I w końcu podium:) (c) fotomike
Małe podsumowanko. Nasz team z Krakowa stanowił sporą część zawodników, którzy stanęli na starcie. I miałam wrażenie, że jeszcze większą część tych, którzy stawali na podium:) Tym razem wszyscy wracali zadowoleni, bez szlifów. Niestety również bez medali - organizator, pewnie ze względu na oszczędności, zrezygnował z nich w ogóle. Za to najlepsi dostawali od burmistrza - oprócz dyplomów - koperty. A w kopertach gotówka! Na naszych zawodach rolkowych to prawdziwa rzadkość, jednak koperty czy banknotów na półce z medalami sobie nie postawię;)
A ja wracam z Gorlic silniejsza psychicznie. Pełniejsza wiary, że długo wyczekiwany, wypracowywany szczyt formy naprawdę może istnieć.