sobota, 31 sierpnia 2013

30. dzień: 38 km. Biegiem przez Gorce

Trasa Gorce z Rzek przez Turbacz
W ten weekend, podobnie jak w następny, w moim planie treningowym małe zamieszanie: sobota zamieniona jest z niedzielą;) Oznacza to bieganie w sobotę, a rolki - w niedzielę.
Przy misce płatków z jogurtem na śniadanie zbierałam myśli: 1. Nie mogę się dzisiaj totalnie zamęczyć na treningu, bo jutro start w Pucharze Śląska. 2. Nie chce mi się biegać po asfalcie, te długie środy powinny wystarczyć. 3. Zakosztowałam ostatnio przyjemności z biegania w górskim terenie. 4. W Gorce mam dość dobry dojazd, jest tam pięknie i do tego fajnie się tam biega. Decyzja: po śniadaniu wyjazd na wycieczkę biegową w Gorce!
Szlak na Jaworzynkę (c) 250dni
Start na przełęczy Przysłop (cóż za oryginalna nazwa...), pomiędzy Lubomierzem a Szczawą (miejsce na mapie oznaczone nazwą Rzeki, na miejscu okazuje się że to nie osobna miejscowość, lecz przysiółek Lubomierza). Trasa: żółtym szlakiem przez Jaworzynkę, Gorc Troszacki, Kudłoń Czoło Turbacza aż do schroniska, powrót drugą stroną doliny Kamienicy: czerwonym przez Halę, zielonym przez Jaworzynę Kamienicką i Przysłop, a potem niebieskim przez Gorc i Gorc Kamienicki.
Szlak z Jaworzynki na Kudłoń (c) 250dni
Wycieczka wycieczką, ale trening sam się nie zrobi;) Zasady moich wycieczek biegowych są proste: nie patrzę na tempo (ale też się nie oszczędzam!), najważniejsze to cieszyć się okolicznościami przyrody. Zasadniczo nie ma odpoczynków, ewentualnie jedna przerwa w schronisku (jeżeli jest po drodze), a przystanki dopuszczam tylko te konieczne na zerknięcie na mapę, zrobienie fotki czy zjedzenie porcji leśnych owoców:) Dzisiaj umyśliłam sobie, że najważniejsze będą ostatnie kilometry biegania, chciałam zaobserwować własne samopoczucie mniej więcej od czwartej godziny wysiłku.
Gdzieś na żółtym szlaku na Turbacz (c) 250dni
To co napisałam brzmi tak sucho, a było fantastycznie! Trasę wybrałam idealną na taką wycieczkę. Po kilku minutach biegu zaczęło się ostre podejście na Jaworzynkę, dobrze przygotowanym szlakiem (dużo takich drewnianych schodków, jak na fotce). Mój wysiłek szybko został nagrodzony pięknymi panoramami z gorczańskich polan, które towarzyszyły mi od tego momentu niemalże na całej trasie. 
Początek jesieni w Gorcach(c) 250dni
Ścieżki w Gorcach są bardzo przyjemne do terenowego biegania, dużo miękkich odcinków przez polany. W kolorach lasu wyraźnie odznaczały się już jarzębiny, zastanawiałam się, czy by nie nazbierać trochę i zrobić powidła, ale chyba z parku narodowego nie można skarbów lasu ot tak wynosić...? Przepraszam turystów, których wystraszyłam na szlaku swoim niespodziewanym pojawieniem się tuż za ich plecami;) Zbieg od Kudłonia na Przełęcz Borek byłby jeszcze przyjemniejszy, gdyby nie wizja, że kolejne 300 m przewyższenia pod górę przede mną, które - o dziwo - poszło niespodziewanie gładko:)
Widok z Pustaka (c) 250dni
Tuż pod schroniskiem, przy szlaku dostrzegłam grupkę ludzi przy... stolikach. Aaa, przecież to dzisiaj Gorce Maraton! Za punktem odżywczym była dopiero pierwsza trójka, była to zatem niepowtarzalna okazja pokibicować zawodnikom na trasie. Miałam poczucie, że te moje oklaski dzisiaj dla nich to trochę  taka spłata długu wdzięczności wobec kibiców, których brawa uskrzydlały mnie nie raz podczas moich startów. 
Pod Czołem Turbacza (c) 250dni
Przez to wydarzenie zapomniałam już o podejściu do schroniska, i nie uzupełniłam picia w camelbaku:/ Po chwili odpoczynku przy punkcie, pobiegłam dalej przez Długą Halę, pod prąd maratonu, oklaskując kolejnych zawodników. Nawet się któryś zapytał, dlaczego biegnę w drugą stronę;)
Tuż przed deszczem w Gorcach (c) 250dni
Od rozejścia się szlaków było już pustawo, turystów jak na lekarstwo. Dziwne, jak na ostatni wakacyjny weekend. Na niebie kłębiło się coraz więcej ciemnych chmur, aż w końcu zaczęło padać. Nie miałam żadnego dodatkowego ubrania oprócz chusty na głowę, więc nie pozostało mi nic innego jak biec dalej, aby się nie wychłodzić zanadto. Schowałam tylko telefon do profesjonalnego pokrowca przeciwdeszczowego, czyli do foliowego woreczka;) Z satysfakcją zaobserwowałam, że nawet na śliskich po deszczu gliniastych ścieżkach moje buty się nie ślizgały. Ostatni odcinek niebieskiego szlaku, już za Gorcem Kamienickim, był - jak widać na profilu - naprawdę stromy. Na tyle, że poczułam to gdzieś w okolicach kolan. Dobrze sobie zapamiętam te zbiegi po luźnych kamieniach:/
Polana pod Gorcem Kamienickim (c) 250dni
Z mapy (btw świetna mapa GPN 1:30000) wynikało, że na sam koniec czeka mnie około 1 km wzdłuż drogi 968, pod górkę na przełęcz, gdzie zaparkowałam. Czyż nie wspominałam, że "najważniejsze będą ostatnie kilometry biegania"? Nie powiem, troszkę zmęczona już byłam (mało jadłam i picie mi się skończyło), stąd pomysł, aby dołożyć sobie kawałek biegania (to ten "zygzak" na mapce)... 
Początek zbiegu z Gorca (c) 250dni
Myślę, że to był całkiem dobry sprawdzian, jak się mogę czuć na końcówce maratonu. Owszem, nie chciało mi się już biec pod tą przełęcz, ale taka jestem uparta, że biegłam aż dotknęłam klamki auta;) Wyszło 31 i pół kilometra. Zgodnie z zaleceniem fizjoterapeuty, natychmiast po treningu zafundowałam sobie schłodzenie mięśni. Górskie potoki służą temu perfekcyjnie! Schłodzona, rozciągnięta i przebrana, ruszyłam w drogę powrotną.
Miejscówka na rolki przy Decathlonie
Spieszyło mi się, ponieważ czekał mnie... jeszcze jeden trening. Trening poza planem, bo wystąpiłam w roli trenera jazdy na rolkach. A działo się to w ramach wymiany Krakowskiego Banku Godzin - polecam uwadze tą inicjatywę:) A przy okazji, przetestowałam kolejny krakowski asfalt do użytku rolkowego: zamknięta, niedokończona ulica Lema, obok Decathlonu i Plazy. Czy to dobre miejsce na rolki? Szeroko, to plus. Niestety dość brudno na bocznych pasach, poza tym wielu kierowców nie przestrzega tam zakazu ruchu. Asfalt dość szorstki. Podsumowując, ta miejscówka nadaje się tylko na krótkie treningi techniczne.

piątek, 30 sierpnia 2013

31. dzień: 58 km. Dolina Kobylańska i Będkowska na regenerację

Trasa na Dolinki Kobylańską i Będkowską
Piątek: w programie mamy kolejny odcinek serialu pt. "spokojne wycieczki rowerowe dookoła Krakowa" (wcześniejsze odcinki można obejrzeć tu, tu tu i jeszcze tu). Nawiązując do tej piątkowej tradycji, postanowiłam odwiedzić dzisiaj dalsze dolinki podkrakowskie: Dolinę Kobylańską i Dolinę Będkowską.
Wyjazd z Krakowa przez Szczyglice, Zabierzów nieco stresujący przez spory ruch samochodowy, nie polecam. Na asfalcie w kierunku na Kobylany już spokojniej. Bez problemów trafiłam na szlaki, prowadzące do Dolinki Kobylańskiej. 
 
Dolina Kobylańska (c) 250dni
Sama Dolinka stosunkowo niewielka w porównaniu do innych w regionie, za to urocza, widokowa i jakaś taka... przytulna:) Ścieżka tylko początkowo dość szeroka. Szlak ciekawie poprowadzony: trzeba było przejeżdżać przez Potok Kobylanka chyba z kilkanaście razy. Polanki aż zapraszały, aby rozsiąść się na piknik. Z różnych stron, z wysoka dochodziły głosy wspinaczy (w końcu to wspinaczkowy Skalny Raj). Po drodze pożywiłam się dzikimi jabłkami i jeżynami, w sam raz na lunch;)
Dolina Kobylańska (c) 250dni
Wyjeżdżając z dolinki, miałam zamiar pojechać "brzozowym" szlakiem rowerowym (niebieskie znaki?) przez las na Bębło, niestety po raz kolejny przekonałam się, że nie ma co liczyć w krytycznych momentach na oznakowania szlaków rowerowych. Pojechałam więc za znakami żółtego szlaku pieszego na Będkowice. I nie żałuję, przejazd asfaltem do Bębła bardzo przyjemny, podziwiałam po drodze wiejskie domki. I znowu przystanek na jedzenie, tym razem objadłam się dojrzałymi śliwkami.
Potok Kobylanka (c) 250dni
Śladem szlaków rowerowych, już całkiem niedaleko drogi 94, zjechałam do Doliny Będkowskiej. Zależało mi, żeby przejechać tą dolinkę na całej długości, trzymając się niebieskiego szlaku pieszego. Przyglądając się mapie wywnioskowałam, że ten odcinek trasy, poprowadzony wzdłuż Potoku Będkówka, będzie wyjątkowo malowniczy. Nieco się rozczarowałam: dolinka jest mocno zalesiona, i raczej trudno o widoki na liczne skądinąd skały. W dodatku ścieżki (miejscami błotnistej) jest tam niewiele, reszta to asfalt:/ Za to było cały czas w dół:)
Zjazd do Doliny Będkowskiej (c)250dni
Po zjechaniu do Brzezinki wymyśliłam sobie drogę powrotną. Może trochę dookoła, ale chciałam uniknąć bardziej ruchliwych dróg. Planowałam  zatrzymać się w Rudawie, porozglądać za ciekawostkami architektonicznymi i upolować jakąś przekąskę z cukierni, ale jakoś tak wyszło, że przejechałam przez tą miejscowość i... się skończyła;) 
Widok spod Nielepic (c) 250dni
Po skrzyżowaniu z drogą 79, udałam się do Nielepic skrótem - czarnym szlakiem. Okazało się, że to wąskie schody prowadzące stromo pod górkę. A dalej czekał mnie jeszcze jeden podjazd, przez Brzoskwinię. Mogłam z centrum tej wsi zjechać od razu w kierunku na Kraków, ale upatrzyłam sobie na mapie zapomnianą, dziurawą drogę przez dwa wiadukty nad autostradą A4. Kolejna senna wieś Chrosna nie byłaby niczym szczególnym, gdyby nie obłędny widok z górki na Kraków (ciekawa perspektywa na Klasztor Bielany), startujące samoloty, autostradę i Babią Górę. No i ten smakowity zjazd:)
2 kładki nad A4 (c) 250dni
Końcówka trasy przez wsie wzdłuż A4: Aleksandrowice, Balice. Mijałam orlen na A4 i już miałam spróbować się tam przedostać po gorącą czekoladę i soczek, ale przypomniało mi się moje ostatnie odkrycie: nowa cukiernia 500m od domu. Od tego miejsca kilka km zastanawiałam się, co wybiorę na miejscu;) Ostatecznie, na kolację zjadłam ciekawy zestaw: wędzoną makrelę i do tego... kawałek ciasta "sero-mak". Wiem, to nie brzmi zbyt dobrze, ale w sam raz na regeneracyjny posiłek:)

czwartek, 29 sierpnia 2013

32. dzień: 24 km. Być własnym trenerem

Już nie raz pisałam o tym, że rozmawiam sama ze sobą na treningach: jak trener z zawodnikiem;) Najczęściej w tych gorszych momentach, bo kiedy idzie dobrze, to się nie wtrącam;) W słabym nastroju po wczorajszym bieganiu musiałam dzisiaj namawiać się najpierw do wyjazdu na Kolną, a potem do wysiłku. "To już przecież ostatnie tygodnie planu, kiedy się zmęczyć jak nie teraz" albo: "to tylko dwie minutki na szybko, zaraz czeka długi odpoczynek" i takie tam. Właśnie w tym tygodniu zamieniłam te najmocniejsze interwały z 30-sekundowych na 2-minutowe. [btw, może na tym etapie planu to trochę późno.]
Ciekawostka: na treningu czułam dzisiaj wyraźnie w całych udach zmęczenie i napięcie. Zdarza mi się coś takiego niezwykle rzadko. Tu właśnie, jako swój osobisty trener, muszę na siebie nakrzyczeć za to co zrobiłam. 10-minutowa lajtowa rozgrzewka techniczna przed takim treningiem to zdecydowanie za mało. A ja po prostu chciałam mieć te interwały jak najszybciej za sobą...
Pierwszą część na rolkach oceniam na "może być",  natomiast druga część biegowa... no cóż, utwierdziła mnie w przekonaniu że kto jak kto, ale ja naprawdę nie powinnam myśleć o startach w biegach na milę czy 5 km. Albo coś się stało z moim progiem LT (zniknął z poziomu, gdzie był na teście?!?), albo ja mam jakąś blokadę. W głowie. Zastanawiam się też, czy to nie nadmiar spinki na ostatnich mocnych tygodniach przed startem.  Tak bardzo chciałabym czuć już przyspieszenie, moc w nogach...
W sumie taki zmarnowany to ten trening chyba nie był. W końcu trochę się pomęczyłam. A następnym razem, jak będę robić taki zestaw, to powinnam przypominać sobie dzisiejszy ostatni interwał biegowy, na którym dałam z siebie (prawie) wszystko, i... nic się nie stało, nie umarłam;) Z tego wszystkiego nie zrobiłam dzisiaj żadnej fotki, a szkoda, bo już dwie godziny po treningu czar letniej pogody prysnął wraz z ulewą. Zamiast fotek jest mój ulubiony treningowy filmik motywacyjny:
 

środa, 28 sierpnia 2013

33. dzień: 25 km. Wzloty i upadki

25 km wzdłuż Wisły i Rudawy
Nie spieszy mi się, aby cokolwiek napisać o dzisiejszym treningu. Jestem bardzo zniesmaczona, w dodatku nie wiem co się właściwie stało... ale od początku. A tym początkiem są moje wczorajsze słowa o treningu "już się obawiam, jak wyjdzie". W planie spokojne wybieganie 25 kilometrów z przyspieszeniem na końcówce. A ja jeszcze do tego liczyłam na dobre tempo, podobnie jak tydzień temu. Od samego początku weszłam z tętnem w 2. strefę. To już zapowiedź: nie będzie tak lekko. Aura też nie taka przyjemna do biegania, jak w zeszłą środę. Według prognozy miało być pochmurno, założyłam czarny zestaw ubrań, a tu słońce, które nawet trochę mnie opaliło (w taki fajny pasek pomiędzy wysokimi skarpetami a getrami, eh...). Do tego wyraźny wiatr. To nie było takie komfortowe bieganie, jak miało być. Denerwowałam się z każdym kilometrem coraz bardziej. Nie rozumiem tego. Tym bardziej, że jak teraz analizuję, czasy do 17. kilometra wcale nie były tak złe, jak mi się wydawało (każdy km w tempie ok.6'/km). Żelek wciągnięty na nawrotce nie pomógł. No może przez chwilę, kiedy upatrzyłam sobie biegnącą przede mną dziewczynę, co by ją wyprzedzić (o ile można mówić o wyprzedzaniu przy tak żałosnym tempie). Wiatr w plecy powinien pomagać, guzik prawda. Było mi źle. Przestałam zaglądać na wskazania garmina. Zamiast wyobrażać sobie motywujące widoki z zawodów i metę, miałam raczej myśli "nigdy nie uda mi się przebiegnąć maratonu" i w ten deseń. 
Nieprzypilnowana prędkość spadała, a wraz z nią - tętno. Owszem, tydzień temu byłam "świeższa" na długie bieganie (bo nie zrobiłam wtorkowego treningu), ale to za mało, żeby wytłumaczyć dzisiejsze moje zrezygnowanie. Ostatecznie całe 25km zajęło mi niewiele ponad 2,5 godziny, a na ostatnim kilometrze nawet przyspieszyłam zgodnie z planem, więc chyba nie powinnam robić dramatu... No cóż, może liczyłam na zbyt wiele?
Jak na złość, kiedy po treningu chciałam na chwilę zapomnieć o tym moim nieudanym bieganiu, dostałam maila od SCC Events zaczynającego się od słów: "Liebe Teilnehmerin, lieber Teilnehmer! Wir freuen uns, Sie als Aktive/Aktiven beim 40. BWM BERLIN MARATHON begrüßen zu können." Od razu wydrukowałam sobie wejściówki na Berlin Vital (to mega event na lotnisku Tempelhof: biuro zawodów, expo, mega targi sportowe, miejscówka na trening...). A na stronie jest już broszurka ze szczegółowymi informacjami dla uczestników. Poczytam sobie, to może mi przejdzie to użalanie się nad sobą;)

wtorek, 27 sierpnia 2013

34. dzień: 31 km. Trening jak trening

Mój towarzysz po biegach;) (c) Mały Głód
Powiedzmy sobie szczerze: nie ma o czym pisać, nie wydarzyło się kompletne nic nowego ani ciekawego:/
Wczoraj powtórzyłam sytuację sprzed trzech tygodni, kiedy to po rzekomo lżejszym tygodniu, kolejny mocniejszy trzeba było rozpocząć od odpoczynku. Wprawdzie w ogóle nie czułam w nogach (ani nigdzie indziej) tych wszystkich kilometrów przebieganych i wyjeżdżonych w ostatnie dni, ale tak na wszelki wypadek powstrzymałam się od poniedziałkowego biegania i poprzestałam na zestawie "jeż i spółka". Jedynym śladem po tym półmaratonie jest u mnie... wielki głód, który jak zwykle chodzi za mną co najmniej 24 godziny po takim bieganiu;)
A dzisiaj... Budzę się przed budzikiem. Rozmiękłe płatki z jogurtem i orzechami na śniadanie. Wyjazd do pracy. Po pracy szybki obiad (wstyd przyznać - to były prozaiczne kanapki) i drzemka. Po drzemce nic już się nie chce, ale przecież nie odpuszczę kolejnego wtorku z interwałami. Zwłaszcza, że jeszcze mamy rolkową pogodę, co się może wkrótce skończyć. Doskonale wiem, kiedy nadchodzi jesień. [Rozpoznaję to po reklamach środków antygrypowych w tv.]
Na Kolnej motywowałam siebie tekstami "zachciało się życiówki w Berlinie, to teraz trzeba przebierać nogami" [no, może trochę ostrzejrzych słów użyłam]. Jak już wymęczyłam te interwały (4x w górnej 4 strefie, 2x z progiem LT), to oczywiście byłam z siebie bardzo zadowolona. Tym bardziej, że jest to kolejny taki trening, na którym średnia prędkość interwałów wzrosła. Nawet jeśli jest to zaledwie pół km/h, to warto pochwalić się za progres;)
Kolacja (skomplikowana sałatka - w odróżnieniu od obiadu), chwila przed komputerem, zapisałam się na zawody w październiku (to już termin po tegorocznym planie!).  Pora spać, bo jutro z samego rana czeka mnie długi trening biegowy (już się obawiam, jak wyjdzie i gdzie tu pobiegać tyle kilometrów).
No, to powiedzmy sobie szczerze... jedyną nietypową rzeczą dzisiaj były gotowane jajka do kolacji;)

niedziela, 25 sierpnia 2013

36. dzień: 21 km. Perła (hodowlana) z Zawoi

Trasa półmaratonu Perły Małopolski
Jak powszechnie wiadomo, perły występują w wersji dzikiej lub hodowlanej. Moją dzisiejszą Perłę z pewnością wyhodowałam sobie sama. Perłę z Zawoi, czyli prawdziwie górski półmaraton:) Chociaż im bliżej 25 sierpnia, tym bardziej nachodziła mnie myśl, czy ten start nie jest przypadkiem przerostem mojej "zachłanności" treningowej i ambicji... Wczoraj przed snem dokładnie przyjrzałam się mapie i profilowi trasy. Uporządkowałam myśli.
Na starcie w Zawoi (c) Perły Małopolski
 Wyznaczyłam sobie zadanie: ten start miał mi pomóc dopracować najlepszy sposób odżywiania i nawadniania, przed startem oraz w trakcie biegu. Na tym miałam się dzisiaj skupić. Opracowałam też sobie konkretne cele na wszystkie odcinki trasy: na początkowych 3 km asfaltu pobiec spokojnie; tam gdzie pod górkę nie szarpać się biegiem lecz żwawo maszerować mocnym, długim krokiem; na wypłaszczeniach nie marudzić i biec równo; na zbiegach zadbać o efektywną technikę i wykorzystać power w nogach; na ostatnich kilometrach z górki przyspieszyć, obiecałam sobie, że postaram się wtedy powyprzedzać ile tylko się będzie dało; a na koniec finisz, który ma wyglądać jak wygrana na 400m;) Strategia: na linii startu raczej obstawiam tyły,  zawsze to milej kogoś wyprzedzić, jeżeli będzie możliwe, niż być od początku wyprzedzanym (nie sprawdzi się jednak, gdy na starcie jest tłok jak w Berlinie).
Na trasie w Zawoi (c) Perły Małopolski
Jak powszechnie wiadomo, perły hodowlane - w przeciwieństwie do tych dzikich - są idealnie gładkie. Moja dzisiejsza Perła właściwie bez skaz: nic mi nie dokuczyło, nie popełniłam żadnych błędów. Na starcie byłam wyjątkowo spokojna. Wszystko ułożyło się zgodnie z  planem. Nie licząc niespakowanych ulubionych skarpet do biegania:/
Muszę wyrazić swój zachwyt trasą! 21 kilometrów po górskich stokach oraz lasach wokół Zawoi oceniam na 5+, widać że starannie przemyślane. Mieliśmy i chłodny cień lasu, i żar słońca z orzeźwiającym wiatrem na otwartych przestrzeniach. O nawierzchni można by napisać doktorat, dreptaliśmy po wszelkich możliwych odmianach ścieżek. Trawa, korzenie, szyszki, luźne kamienie, potok płynący ścieżką, stokówka, nawet trochę błota było. Chociaż w biegu trzeba przede wszystkim patrzeć pod nogi, to dostrzegłam też przecudowne widoki. Dla mnie najpiękniejszy był ten na zbiegu przez Halę Kamińskiego (z "agrafką", ok. 15 km): dla takich chwil warto biegać w górach! Lokalna fauna dopisała nie tylko na medalach: mijaliśmy ogromne stado owiec, a widok nastroszonych indyków, które "dodają motywacji" biegaczowi przede mną, bezcenny;)
Na trasie w Zawoi (c) Perły Małopolski
Bardzo się cieszę z tego biegu. Przede wszystkim dlatego, że miałam tyle frajdy z biegania kosztem tak niewielkiego wysiłku;) Nie, żebym się nie męczyła na podejściach, ale po prostu byłam przygotowana, że tam będą. Skupiałam się na każdym kroku podejścia, żeby się nie obijać, jak najlepiej układać stopy, nie marnować energii na drobienie kroczków. Strategia sprawdziła się, wyprzedzałam nie tylko na moich ulubionych trudnych i stromych zbiegach, ale również na odcinkach pod górkę (tym sama siebie zaskoczyłam). Wymijanie każdego biegacza, uzbrojonego w wypasione buty górskie, compressporty i podobne gadżety oznacza +10 do poczucia samozachwytu;) A na ostatnim zbiegu to dopiero się działo: doganiałam i wyprzedzałam wszystkich, kogo tylko dostrzegłam na horyzoncie:)  Niesamowite jest to, że czas i kilometry na biegach górskich upływają zupełnie inaczej, niż na asfalcie. Szybciej,  wbrew pozorom!
 
Na trasie w Zawoi (c) Perły Małopolski
Lekcje na przyszłość. # 1. Jedzenie. Przygotowanie od co najmniej 48 godzin przed startem. Budowanie glikogenu, częste małe posiłki mocno węglowodanowe, wyłącznie potrawy lekkostrawne, np. kluseczki ziemniaczane z serem. Całkowite wyeliminowanie składników, które mogą spowodować problemy, na długiej liście są m.in. jabłka, winogrona, cebula, papryka, steki. Ostatni posiłek 2,5 - 3 godziny przed startem (tym razem kasza jaglana z jogurtem i brzoskwiniami, z odrobiną wiórków kokosowych; 2 godziny przed startem to trochę za późno). Potem już tylko żelki, ew. kawałek banana. Nie chciało mi się dzisiaj jeść, ale wciągnęłam trochę żelka nutrend 15' przed startem, a resztę - żeby się nie znarnowało, bo to większa saszetka - gdzieś na 13 km. I to był strzał w dziesiątkę. Nie będę wnikać, czy to działanie żelka czy efektu na psychice, ale końcówka wyszła wyśmienicie:)
Ja na trasie w Zawoi (c) Perły Małopolski
# 2. Nawadnianie. Cały dzień przed startem zadbać o picie, szczególnie napojów ze składnikami odżywczymi (woda wysoko zmineralizowana, sok pomidorowy czy owocowy, czarna herbata z malinami). Na godzinę przed startem zasady się zmieniają: picie to już wyłącznie izotonik (im dłuższy wysiłek - tym bardziej rozcieńczony), popijany po odrobince. Dopracowałam dzisiaj rano proporcje domowego izotonika na bazie miodu, chociaż pierwsza porcja wylądowała w zlewie z powodu przesolenia:/ Na trasie zużyłam nie więcej niż 3/4 l z camelbaka, wciągając 2-3 łyczki nie rzadziej niż co 2 km. Nie toleruję wody podczas biegu, zwłaszcza w większej ilości. Skorzystałam jednak z trzeciego punktu odżywczego: złapałam 2 kubeczki z wodą, jednym przepłukałam sobie usta po żelku, a drugi wylałam sobie na głowę. Warto też przygotować zapas napojów na "po biegu".  
Na trasie w Zawoi (c) Perły Małopolski
# 3. Siła przyciągania trawnika? Gdzieś na 17 kilometrze, po ostatnim ostrym podejściu, kątem oka zauważyłam na łuku trasy piękną zieleń trawy. Skojarzenie z Silesią: tam na 19 km zamarzyło mi się położyć się na trawie, i wtedy nastąpił kryzys. Żeby mi się dzisiaj to nie powtórzyło, przypomniałam sobie, że tuż za metą, pod kościołem, jest idealnie zadbany trawnik... Wmówiłam sobie, że spieszy mi się właśnie do tego trawnika... zadziałało! Rzucić się na ten trawnik za metą - to była najlepsza nagroda:)
# 4. Wizualizacja detali bardzo mi pomaga. Wieczorem, leżąc w łóżku przed zaśnięciem wyobrażałam sobie, jak będę się czuła i co będę robiła, myślała na trasie. Bardzo precyzyjnie rozpracowałam sobie cele na ten start. Efekt: nie stresowałam się ani przed zawodami, ani pędząc do mety:)
# 5. Muzyka. Na asfalt zabieram mp3, a na leśne biegi nie. Dzisiaj nie tylko chłonęłam wszystkimi zmysłami górskie klimaty, ale też intensywnie zagadywałam uczestników i wolontariuszy po drodze (to po tym żelku?;)) Gdybym miała  dopasować do tego biegu jakiś podkład muzyczny, to może to albo to.

Więcej newsów i fotek z Pereł na fejsie. A to filmik od beskid.tv:

sobota, 24 sierpnia 2013

37. dzień: 35 km. Tajemnica Niepołomic

Tajemnicza skrytka zamkowa (c) 250dni
dziś wszystko, co daleko i blisko
Co się kryje za tymi drzwiczkami? Co jest w środku? Tajemnica, co może się śnić po nocach... To taka metafora tajemnicy mojego pudełeczka z rezerwami siły, wytrzymałości i szybkości. Drzwiczki skrytki otworzą się za 5 tygodni...

to moja machina, to moja dziedzina, ja zaczynam!
Synergia grupy: ktoś zapytał o trening, komuś znudziła się Kolna, ktoś rzucił propozycję i tak oto dzisiejszy "hurtowy" trening w Puszczy Niepołomickiej stał się faktem. 

Fontanna na Rynku (c) 250dni
tu się wchodzi, naciska, ogląda się z bliska
Było wszystko: ćwiczenia elementów techniki, sprinty w interwałach, wożenie się w pociągu, przyspieszenia i spokojna jazda dłuuugim ładnym krokiem, i jak zwykle w doborowym towarzystwie także czas na wymianę opinii i pogaduchy.

dalej, po lewej ręce - cudów więcej
Po wyeksploatowaniu się fizycznie, przyszedł czas na kulturę. Tyle razy byłam w Puszczy, a nigdy do tej pory nie zajrzałam do samych Niepołomic. Rynek, Zamek z ogrodami, wszystko bardzo zadbane i robi zaskakująco dobre, miłe dla oka wrażenie.
 

nieważne! każdy tu ma jazdę
Puszcza jest świetnym miejscem na każdy trening, a razem stworzyliśmy z tego dnia sympatyczne wydarzenie. No, może dla mnie trochę za długo to trwało, biorąc pod uwagę wczorajszą "przejażdżkę" oraz jutrzejszy start. 

niby nic a jednak zerkasz, jak się dostać do pudełka
Mam dość odwiecznego wrażenia, że mogłabym więcej. Nie dowiem się, gdzie są moje granice, jeśli nie spróbuję ich dotknąć...
Z cyklu: znajdź 5 szczegółów... (c) 250dni
 
odkryć tajemnicę słodką, delikatnie zdjąć złotko
Tajemnica? Bezlitosna prawda udanych treningów: tylko próbując przekraczać granice, można je przesunąć dalej. I dalej. Chyba się za dużo filmików motywacyjnych naoglądałam;)

i rozgryzać tą zagadkę po ostatnią czekoladkę...


(cytaty pochodzą stąd i stąd)