poniedziałek, 23 września 2013

7. dzień: 0 km. Tydzień zawodów

Budzę się przerażona: nie włączyłam budzika i nie zdążyłam na wyjazd do Berlina! Dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie, jaki dzisiaj dzień tygodnia... To mój Wielki Tydzień. Rozpoczęty marnie, bo w oczekiwaniu na poprawę pogody, ostatecznie nie udało się zrealizować treningu. Miała być to zaledwie W1, czyli delikatna przejażdżka. Ćwiczeń siłowych plan na tym etapie już nie przewiduje.
Z cyklu "przygotowania nach Berlin": dzisiaj pakowanie kosmetyczki. Nic specjalnego, więc podaruję sobie fotkę. Żel do mycia + szorstka gąbka, oliwka, bengay (na wszelki wypadek), kremiki z próbek, zwykły dezodorant (uważam, że skoro funkcją pocenia się jest chłodzenie organizmu, to nie można tego utrudniać antyperspirantem), szczotka i pasta do zębów. Kobiecy akcent: kilka lakierów do paznokci (mam na tym punkcie małą obsesję, więc inny zestaw kolorów na sobotę, a inny - na niedzielę) i wodoodporny tusz do rzęs. To by było na tyle. Aha, jeszcze puder (taki dla niemowląt).
Dzisiaj złamałam się i - chociaż miałam tego nie robić - obejrzałam prognozy pogody na weekend w Berlinie. Na razie wyglądają obiecująco, tylko jedna z wielu podaje ryzyko opadów. Temperatura rankiem będzie poniżej 10st, a w niedzielę maksymalnie kilkanaście (14 - 18) stopni.
Zastanawiałam się tyle czasu, czy zabierać camelbaka na trasę. Długie biegi robiłam z plecaczkiem, przyzwyczajałam się. Fajnie jest mieć swój ulubiony, sprawdzony napój. Aktualnie bardziej przychylam się do koncepcji, aby spróbować z własnymi butelkami na personal refreshments... Jak widać, w Wielkim Tygodniu wszystko kręci się wokół zawodów A:)