czwartek, 29 sierpnia 2013

32. dzień: 24 km. Być własnym trenerem

Już nie raz pisałam o tym, że rozmawiam sama ze sobą na treningach: jak trener z zawodnikiem;) Najczęściej w tych gorszych momentach, bo kiedy idzie dobrze, to się nie wtrącam;) W słabym nastroju po wczorajszym bieganiu musiałam dzisiaj namawiać się najpierw do wyjazdu na Kolną, a potem do wysiłku. "To już przecież ostatnie tygodnie planu, kiedy się zmęczyć jak nie teraz" albo: "to tylko dwie minutki na szybko, zaraz czeka długi odpoczynek" i takie tam. Właśnie w tym tygodniu zamieniłam te najmocniejsze interwały z 30-sekundowych na 2-minutowe. [btw, może na tym etapie planu to trochę późno.]
Ciekawostka: na treningu czułam dzisiaj wyraźnie w całych udach zmęczenie i napięcie. Zdarza mi się coś takiego niezwykle rzadko. Tu właśnie, jako swój osobisty trener, muszę na siebie nakrzyczeć za to co zrobiłam. 10-minutowa lajtowa rozgrzewka techniczna przed takim treningiem to zdecydowanie za mało. A ja po prostu chciałam mieć te interwały jak najszybciej za sobą...
Pierwszą część na rolkach oceniam na "może być",  natomiast druga część biegowa... no cóż, utwierdziła mnie w przekonaniu że kto jak kto, ale ja naprawdę nie powinnam myśleć o startach w biegach na milę czy 5 km. Albo coś się stało z moim progiem LT (zniknął z poziomu, gdzie był na teście?!?), albo ja mam jakąś blokadę. W głowie. Zastanawiam się też, czy to nie nadmiar spinki na ostatnich mocnych tygodniach przed startem.  Tak bardzo chciałabym czuć już przyspieszenie, moc w nogach...
W sumie taki zmarnowany to ten trening chyba nie był. W końcu trochę się pomęczyłam. A następnym razem, jak będę robić taki zestaw, to powinnam przypominać sobie dzisiejszy ostatni interwał biegowy, na którym dałam z siebie (prawie) wszystko, i... nic się nie stało, nie umarłam;) Z tego wszystkiego nie zrobiłam dzisiaj żadnej fotki, a szkoda, bo już dwie godziny po treningu czar letniej pogody prysnął wraz z ulewą. Zamiast fotek jest mój ulubiony treningowy filmik motywacyjny: