sobota, 11 maja 2013

142. dzień: 34 km. Czasem trzeba wybrać...

Od rana nad Krakowem wisiały ciężkie, bure chmury. Taki widok zniechęca nie tylko do treningu, ale nawet do wyjścia z łóżka. Mimo wszystko pojechaliśmy na Kolną. Wbrew przewidywaniom, nie spadła ani kropla deszczu. Cóż robić, trzeba jechać;) Dopiero po kilku kilometrach się rozkręciłam, i zachciało mi się nieco przyspieszyć. Na wykresie idealnie widać, że był to fartlek - po braku jakiejkolwiek struktury;)
Popołudniu pojechaliśmy do Skawiny, pokibicować znajomym. Trochę śmieszny taki wyścig, gdzie po kwadransie jest już właściwie po wszystkim;) Chociaż już wcześniej zdecydowałam, że nie pasują mi te popołudniowe zawody do mojego planu treningowo-startowego, to jednak trochę mi się żal zrobiło...
Start, a za kwadrans - meta;) (c) fotomike

Szkoda, że nie pościgałam się z koleżankami. Zawody w Skawinie mogły być łatwą okazją do zajęcia miejsca na podium i zgarnięcia kolejnego, ładnego medalu... No cóż, czasem trzeba wybrać. Odbiję sobie. I to nie tylko jutro. Już za tydzień sprawdzian rolkowy w Modzurowie:)
Tymczasem napycham się węglowodanami we wszelakiej postaci na start w Silesii. I stresuję się: jaka będzie pogoda? czy nie za mało biegałam? dlaczego mnie tak brzuch boli?;)