niedziela, 12 maja 2013

141. dzień: 28 km. Silesia (pół)Maraton



To chyba miała być rozgrzewka;) (c) fotomike
Początek dnia jak w zegarku. Śniadanie ponad 3h przed startem (płatki, otręby, rodzynki, daktyle, banan, trochę jogurtu, herbata), potem tylko półpłynne (kisielek „słodka chwila”, mleko w tubce) i porcje izotonika co kwadrans, trochę herbatki ziołowej. Chyba przesadziłam z tym izotonikiem, pełny brzuch i niesmak po nim towarzyszyły mi do końca dnia. Przejazd na miejsce startu, depozyt w autobusie, rozgrzewka, ustawienie w strefie startu, śmiecioworek do kosza (wypróbowałam dzisiaj jednorazową kurteczkę przedstartową). Jak w zegarku.


W tle pierwszy podbieg. (c) fotomike
Pogoda też zgodnie z prognozą. Temperatura 10st, 100% zachmurzenia, po starcie mżawka momentami przechodząca w lekki deszczyk, na otwartych przestrzeniach wiatr. Nawierzchnia mokra, kałuże. Dla biegaczy to całkiem przyjemna pogoda, wbrew pozorom. Im chłodniej, tym łatwiej się biega. Dla dziewczyn: mżawka świetnie działa na cerę:)


Tylko mój plan nie wyszedł tak, jak miało być. Analizując trasę biegu (zwłaszcza przewyższenia, bo to moja słaba strona), zaplanowałam przyspieszenie po 39 km (oznaczenia maratonu – naszych nie było), precyzyjnie po ostatnim podbiegu, w okolicach, które są mi bardzo dobrze znane. Miało być tak: szybki odpoczynkowy zbieg na dół do parku, i na ostatnim kilometrze doładowanie na maxa. 
Śląski węgiel musiał być na trasie;) (c) fotomike
Nic z tego. Wprawdzie z wykresu wynika, że zbiegłam do parku dość szybko, to tętno już niespecjalnie zareagowało. Jakoś nie mogłam się zebrać do tego finiszu, coś mi mówiło, że to jeszcze nie teraz. Ostatni km. Dobiegam do zoo,  i tu zamiast energii na finisz… dopada mnie kryzys. Zobaczyłam, że nawrotka jest kawałek dalej, niż sobie upatrzyłam. Dokładnie w tym miejscu widać na wykresie chwilowy zjazd tempa aż do 7”/km. Nie chciało mi się już dalej biec. Poczułam nieodpartą chęć położenia się na trawie. Ostatnia prosta… jak przez mgłę. Nawet nie pamiętam, że jednak przyspieszyłam (zobaczyłam dopiero na wykresie), że wyprzedziłam kilka osób (zobaczyłam dopiero na wynikach). Meta tym razem była bardziej ulgą, niż euforią.

Śląsk jest bardziej zielony, niż się wydaje! (c) fotomike
O plusach krótko: dałam sobie radę z podbiegami, byłam ubrana w sam raz, mój żołądek mi nie dokuczył (trochę tylko pokłuło na trasie), po biegu nie czuję się zmęczona, nie zapomniałam o rozgrzewce (chociaż symbolicznej) i rozciąganiu, nic mnie nie boli. Piękna trasa biegu!!!


Lekcja #1 Analiza kryzysu. Dlaczego tak źle w tym miejscu się poczułam? Może zabrakło izotonika? Może zadziałała psychika po niemiłym zaskoczeniu, że nawrotka jest dalej niż sądziłam? Może za bardzo wyprułam się na tych wszystkich podbiegach? Może zwyczajnie zabrakło motywacji (bo przecież istotną poprawę wyniku już miałam zapewnioną, i nie miałam ciśnienia żeby np. kogoś konkretnie wyprzedzić)?

I kolejny park. (c) fotomike
Lekcja #2 Nawodnienie. Pod wpływem impulsu, tuż przed startem zrezygnowałam z zabrania przygotowanego na bieg mojego paska biodrowego z 400ml izotonika („…bo na 2 godz. treningu nie zabieram”) I to był błąd. Zimna woda z kubeczków ewidentnie mi nie służy podczas biegu.


Lekcja #3 Korzystanie z paśników. Denerwuję się przy tych punktach odżywiania, nawet widać po tętnie. Trudno jest mi się odnaleźć w tym tłoku. Na pierwszym paśniku złapałam tylko kubeczek z niebieskim powerade, który z powodu samego koloru jest dla mnie niejadalny. Technika robienia „dzióbka” z kubeczka jest dla mnie wciąż tajemnicą;)


Lekcja #4 Koncentracja na biegu podczas biegu. Dzisiaj jedyne, na czym się skupiałam, to omijanie kałuż. Jakoś nie pilnowałam wskazań garmina zbyt regularnie. Nie pamiętam nawet swoich myśli, muzyki. Mam do siebie żal, że nie przeżyłam tego biegu tak na 100%. Nawet na mecie nie było czasu na ekscytację: szybko chciałam się wydostać z tego ścisku i ubrać, zanim zmarznę.

Do mety jak przez mgłę... (c) fotomike

Podsumowanie. Poprawiłam wynik z Marzanny (7 tygodni temu) o 6 minut. Po 15 tygodniach od rozpoczęcia treningów biegowych, zajęłam w półmaratonie 16 miejsce na 159 kobiet:) To taki mały bonus po biegu na polepszanie samopoczucia;)

Last but not least. Gratulacje dla mojego młodszego braciszka, który perfekcyjnie zrealizował dzisiaj swój cel zejścia z wynikiem na półmaratonie poniżej 1h50”:)
I dziękujemy mamusi, która zapewniła nam doskonałą regenerację po biegu w postaci przepysznego obiadu (zupa kremik z grzankami, kulki z indyka w pomidorach z ryżem)!