niedziela, 19 maja 2013

134. dzień: 23 km. Turbacz - próba biegania po górach nr 1

Nie pojechałam na zawody rolkowe do Klettwitz, nie pojechałam na Perły Małopolski, a z planu wynika długi trening. No to wymyśliłam sobie górską wycieczkę z elementami biegania - bo biegiem górskim tego nazwać nie można;)
Zaryzykowałam wycieczkę na lekko, tzn. miałam ze sobą tylko maleńki plecaczek - camelbak wypełniony izotonikiem (prawie 2l), odrobinę jedzenia (banan, mix suszonych owoców, kwaśne żelki typu "haribo") oraz kijki. Zamiast kurtki przeciwdeszczowej - tylko śmiecioworek, na wszelki wypadek;)
Nietypowy szlakowskaz. (c) 250dni
Na cel obrałam Turbacz. Z powodu późnego wyjazdu zdecydowałam się na krótszą niż pierwotnie zakładana trasę. A szkoda, bo ta pierwsza miała zdecydowanie łagodniejszy profil, więc zapewne łatwiej by poszło z bieganiem. Na szlakach z / do Koninek sporo fragmentów stromych, kamienistych lub bardzo wąskich ścieżek. Pod górę wyszło bez porównania więcej podejść niż podbiegów, no ale cóż, jeszcze wszystko przede mną;) Na drugiej części trasy proporcje bieganie - marsz odwrotne, ale nie udało mi się rozwinąć jakichś prędkości, to było raczej takie kicanie po korzeniach niż zbiegi;) Zdecydowanie oszczędzałam się z tętnem, żeby w ogóle dotrzeć do mety i nie ryzykować kontuzji.

Jedyny odpoczynek przypadł oczywiście pod schroniskiem na Turbaczu. Ilość kłębiących się tam turystów porażająca...
Kijki bardzo się przydały na odcinkach pod górkę, pomimo tego, że zapomniałam rękawiczek. Na zbiegach  najpierw przeszkadzały (nie miałam nawet jak przyczepić ich do małego plecaczka), później się przyzwyczaiłam i jakoś to ogarnęłam.

Fragment panoramy z Turbacza - bez ludzi;) (c) 250dni

Na zbiegach wypłynęła kwestia obuwia w teren. Nie zabrałam moich wygodnych białych asics'ów do biegania (żal mi ich było na góry), tylko jakieś przypadkowe adidasy, raczej o przeznaczeniu sala fitness. Jestem przyzwyczajona do poruszania się po górach w ciężkich buciorach turystycznych, które mocno trzymają kostki i mają mega amortyzację. A w tych dosłownie... wyskakiwałam z butów;) Ciekawe doświadczenie. A może to kwestia techniki?

 
Po wycieczce i schłodzeniu się mineralną z lokalnego sklepiku, wpadłam na pomysł uzupełnienia wymiaru treningowego przebieżką wzdłuż drogi, takie tam kilka kilometrów. Zmęczenie (niby nieodczuwalne), niedobór węglowodanów (za mało zjadłam przed wycieczką i na trasie), palące słońce (temp. powietrza >26, drogi >46st.) i wiatr (przeciwny) dały mi się we znaki: pomimo wyraźnie przyjaznego profilu trasy, tętno lekko rosło a prędkość coś nie chciała;)

Dzisiejsze widoczki:) (c) 250dni
Podsumowując: pierwsza próba biegania po górach na pewno nie jest ostatnia, chociaż statystyki z garmina nie napawają optymizmem - średnie tempo wyszło zaledwie... 9,15min/km. Tak, to tempo a nie prędkość;) Kwestie do rozwiązania: 1. Jak się odżywiać na trasie - dobrze znoszę półpłynne pokarmy ale to chyba mało. 2. Co robić z kijkami na zbiegach - a może w ogóle ich nie zabierać?  3. W jakich butach biegać? Na razie nowe buty do biegania w terenie są niżej na liście zakupów niż nowe buty do rolek;)