wtorek, 27 sierpnia 2013

34. dzień: 31 km. Trening jak trening

Mój towarzysz po biegach;) (c) Mały Głód
Powiedzmy sobie szczerze: nie ma o czym pisać, nie wydarzyło się kompletne nic nowego ani ciekawego:/
Wczoraj powtórzyłam sytuację sprzed trzech tygodni, kiedy to po rzekomo lżejszym tygodniu, kolejny mocniejszy trzeba było rozpocząć od odpoczynku. Wprawdzie w ogóle nie czułam w nogach (ani nigdzie indziej) tych wszystkich kilometrów przebieganych i wyjeżdżonych w ostatnie dni, ale tak na wszelki wypadek powstrzymałam się od poniedziałkowego biegania i poprzestałam na zestawie "jeż i spółka". Jedynym śladem po tym półmaratonie jest u mnie... wielki głód, który jak zwykle chodzi za mną co najmniej 24 godziny po takim bieganiu;)
A dzisiaj... Budzę się przed budzikiem. Rozmiękłe płatki z jogurtem i orzechami na śniadanie. Wyjazd do pracy. Po pracy szybki obiad (wstyd przyznać - to były prozaiczne kanapki) i drzemka. Po drzemce nic już się nie chce, ale przecież nie odpuszczę kolejnego wtorku z interwałami. Zwłaszcza, że jeszcze mamy rolkową pogodę, co się może wkrótce skończyć. Doskonale wiem, kiedy nadchodzi jesień. [Rozpoznaję to po reklamach środków antygrypowych w tv.]
Na Kolnej motywowałam siebie tekstami "zachciało się życiówki w Berlinie, to teraz trzeba przebierać nogami" [no, może trochę ostrzejrzych słów użyłam]. Jak już wymęczyłam te interwały (4x w górnej 4 strefie, 2x z progiem LT), to oczywiście byłam z siebie bardzo zadowolona. Tym bardziej, że jest to kolejny taki trening, na którym średnia prędkość interwałów wzrosła. Nawet jeśli jest to zaledwie pół km/h, to warto pochwalić się za progres;)
Kolacja (skomplikowana sałatka - w odróżnieniu od obiadu), chwila przed komputerem, zapisałam się na zawody w październiku (to już termin po tegorocznym planie!).  Pora spać, bo jutro z samego rana czeka mnie długi trening biegowy (już się obawiam, jak wyjdzie i gdzie tu pobiegać tyle kilometrów).
No, to powiedzmy sobie szczerze... jedyną nietypową rzeczą dzisiaj były gotowane jajka do kolacji;)