środa, 21 sierpnia 2013

40. dzień: 22 km. Dawno nie biegałam po asfalcie

... a dokładniej, to od 10 dni, nie licząc krótkiego treningu ze sprintami w czwartek. A już niewiele brakowało, żeby i dzisiejszy trening się nie odbył. Zaczęło się wczoraj. Rano nie wybrałam się na trening, bo... zasnęłam po śniadaniu, popołudniu też wyjście na rolki nie było możliwe bo padał deszcz (wiem wiem, wcale nie padało tak bardzo, mogłam w tej sytuacji zrobić interwały na rowerze), a wieczorem urządziłam sobie kulinarny "dzień dziecka" w postaci m.in. grzanek czosnkowych z żółtym serem i salami. Kiedyś byłam zwolennikiem teorii, że zdrowo się odżywiając na co dzień, raz na jakiś czas trzeba urządzić sobie takie właśnie święto od diety, co ma na celu zachowanie równowagi psychicznej;) Zmieniłam jednak zdanie: takie wyskoki przynoszą więcej szkody niż pożytku. Czuję się po takim obfitym / nietypowym posiłku fatalnie i do tego bardzo źle śpię. No i jak tu zrobić długi trening biegowy z rana? Już miałam przed oczami efekt domina, który burzy mój skrupulatnie wypełniany plan...
Jakimś cudem jednak wypełzłam spod kołdry, ubrałam się i pobiegłam. Plan na dzisiaj był prosty: długie (do 2 godzin), spokojne wybieganie w strefie komfortu, nieskomplikowaną trasą (bez przewyższeń, bez świateł), ewentualnie z przyspieszeniem na koniec. Chciałam pobiec bez zatrzymywania się, dlatego nawet nie wzięłam telefonu i nie ma dzisiaj fotek.
Pogoda idealna: 16st, niebo dopiero zaczynało rozpogadzać się po opadach. Nie ubrałam nic ciepłego i dobrze, dziwiłam się napotkanym biegaczom w bluzach / kurtkach. Mogłam jedynie zabrać coś do picia, znowu popełniłam ten występek:/
Trening uważam za bardzo udany. Po pierwsze, udało się przebiec całość na luzie i z uśmiechem, nawet sobie nuciłam pod nosem. To chyba treningi terenowe sprawiły, że lekko biega mi się teraz po płaskim? Po drugie, nie musiałam (z żadnego powodu) się zatrzymywać. Po trzecie, tętno wyszło idealnie: średnie 2,5 strefy, początkowo zapowiadało się na mniej no ale dryf tętna zadziałał klasycznie. Na wykresie tętna wyraźnie zaznaczyły się tylko dwa skoki do góry: pierwszy po incydencie na przejściu dla pieszych (kierowca auta mnie nie zauważył, ruszając z miejsca), a drugi zaplanowany: miałam siły na zrobienie finiszu na ostatnim kilometrze, podkreślę że do domu mam pod górkę:) I po czwarte - last but not least - tempo. Skoro miał to być łagodny bieg i mam tydzień "odpoczynkowy", to nastawiłam się na 6'10"/km (już widzę te drwiące uśmiechy biegaczy, co easy run'y robią w 4'30"... tak, wiem, nie mam ani talentu ani szybkości, ale mi to nie przeszkadza w bieganiu). Prawdziwa niespodzianka: wyszło 5'50"/km, bardzo równiutko - na ostatnich kilometrach tempo było słabsze o zaledwie 2"/km od tych pierwszych. No i jak tu nie być zadowoloną sama z siebie;)