niedziela, 21 lipca 2013

71. dzień: 10 km. Metafizyka cierpienia

Chmury dzisiaj takie metafizyczne... (c)250dni
Miało być dzisiaj bieganie przez godzinę, to było. Miał być luźny fartlek, była masakra i cierpienie. Już na drugim kilometrze zorientowałam się,że coś jest nie tak - biegnę sobie niby bez ciśnienia, praktycznie po płaskim, a tu tętno w 4. strefie! Co ciekawe, na podbiegu bez problemu wykręciłam całkiem przyzwoite prędkości, ale kosztowało mnie to zbyt wiele. Takiego tętna nie da się potem odrobić, na zbiegu - chociaż był długi i łagodny - ani nie odpoczęłam, ani nie... przyspieszyłam. Coś mówiło mi w głowie: a po co się tak męczysz, nie lepiej się powlec prosto do domu... albo chociaż zrób sobie małą przerwę;) Uparłam się jednak dokończyć tą moją pętlę na 10 km.  
Ale nie rozumiem, co to się dzisiaj ze mną działo. Zwykle tętno mi błyskawicznie schodziło w dół na odpoczynkach, a dzisiaj jakby się zablokowało. Tempo mi wyszło dramatyczne 6:12, na nieprawdopodobnie wysokim średnim tętnie 171 (moja strefa 4.0). Zrobiłam przegląd porównawczy podobnych biegów.
...i jakby złowieszcze;)? (c) 250dni
Tą sama trasę robiłam zimą - wolniej, ale na niższym tętnie (157-160). Taką samą średnią prędkość miałam na płaskim biegu w marcu, ale ze średnim tętnem 152. Średnie tętno na tym poziomie miałam tylko na Silesia Marathon i na drugiej próbie ustalenia progu LT w kwietniu. Tętno maksymalne na poziomie 177 osiągnęłam na 4 wyścigach  oraz - intrygująca wskazówka - na dwóch zeszłorocznych treningach, kiedy w ogóle nie biegałam, a jeden z nich to był pomiar progu LT. Mój wniosek: moje tętno po przerwie zachowuje się tak, jakbym nie biegała. Nie wróży to zbyt dobrze... ale przecież cały sezon treningów nie mógł ot tak się zmarnować w 3 tygodnie! Na pocieszenie przypominam sobie Marzannę: pobiegłam w wyznaczonym tętnie i tempie po zaledwie 8 tygodniach od rozpoczęcia treningów biegowych.