![]() |
Start i meta: Krowiarki. (c) 250dni |
Najpierw trochę pomarudzę, bo nic się nie kleiło w kierunku udanego niedzielnego treningu. Ani wczorajsza mało sportowa "dieta", ani niedobory snu (znowu!), ani prognoza pogody z opadami i burzami... I chociaż każdy z tych czynników nam poprzeszkadzał dzisiaj, to trening był naprawdę wyśmienity.

![]() |
Daleko jeszcze? (c) 250dni |
W tym miejscu muszę opowiedzieć o przezabawnej sytuacji, której byłam świadkiem przy schronisku. Otóż chłopak, który właśnie dotarł do schroniska i wyjmował z plecaka butelkę wody odkrył, że całą drogę niósł w tym plecaku... gaśnicę (na oko jakieś 3 kg), podrzuconą ukradkiem przez kolegów przed wyjściem na szlak;)
![]() |
Szlak graniowy na Babią (c) 250dni |
Od strony treningowej: na podbiegach udało się utrzymać intensywny marsz;) A odcinki płaskie i w dół przebiegłam... no, przetruchtałam, prawie w całości:) Od Małej Babiej zaczął padać deszcz, stąd ostrożniejsze moje nastawienie do zbiegania. Błąd taktyczny: jedno wpadnięcie w kałużę i mam mokre stopy. Tempo aktywności wyszło 8min 59s /km.
Ponieważ do "mety" dobiegłam pierwsza, i to szybciej niż przewidywałam, przedłużyłam trening biegiem (ponad 4 km) wzdłuż drogi, podobnie jak po wycieczce na Turbacz 2 tygodnie temu. Najbardziej się cieszę z tego, że pierwszy odcinek szlaku z dołu na Babią (700m przewyższenia), który według szlakowskazu powinien zająć 2,5h, a wg mapy nawet ponad 3h, zrobiłam w godzinę i 3 minuty, i to ze średnim tętnem w niskiej, 2 strefie:)
![]() |
Na Małej Babiej (c) 250dni |
Wyposażenie. Bez kijków było ok, mniej elementów do skoordynowania;) Długi rękaw i bluza na zmianę były ok. Adidaski-nie-na-góry objawiły dzisiaj swoją (chyba jedyną) zaletę, mianowicie nie ślizgały się nic a nic. Dzięki camelbakowi z izotonikiem nie traciłam czasu, zatrzymując się na picie. Na trasie korzystałam z zabranych pyszności, takich jak miód w porcjach, banany i słodkie mleczko w tubce;)
![]() |
Jeszcze wyżej?;) (c) fotomike |
Tylko kurtka przeciwdeszczowa zawiązana wokół bioder trochę przeszkadzała, albo gniotła mnie w żołądek, albo spadała.
Tu przypomina mi się opowieść mojego brata, który podczas Silesia Maraton 2 lata temu, przebiegniętego w deszczu nie mógł skupić się na tempie czy wyniku, ponieważ cały czas miał wrażenie, że spodnie nasiąknięte od deszczu.. zaraz mu zjadą z tyłka; do mety myślał tylko o tym, poprawiając je co kilka kroków;)
A w schronisku były do kupienia medale za zdobycie Babiej Góry:)